W poszukiwaniu polskiego Carcassonne.

 

Z pewnością słyszeliście/ czytaliście o mieście Carcassonne, więc tylko gwoli przypomnienia powiem, że ciągną doń tłumy turystów chcących poczuć się tak, jak ich przodkowie w epoce średniowiecza. Oczywiście mowa jest o zachowanych murach, mostach i innych zabytkach z tamtych czasów, a nie o towarzyszących im „ w oryginale” efektach specjalnych, czyli brudzie, smrodzie, braku energii elektrycznej( klimatyzatory i lodówki!), tudzież bieżącej wody(np. w hotelach). Tego nie zdzierżyłby żaden maczo made in Zachód Europy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.001. (Kopiowanie).jpg

Nie chciałbym tam trafić nie dlatego, że ślimaki mi nie smakują( bo smakują), że wino mi „ nie podchodzi”( bo i owszem), ew. z tego powodu, że nazbyt krucha bagietka może zranić me delikatne usteczka( no, bez przesady!) Byłbym gotów znieść nawet wielogodzinną podróż do Francji, ale pod warunkiem, że na miejscu nie będzie wspomnianych na wstępie mas ludzkich( według danych z 2011 r. ok. 3 miliony rocznie.)

http://pl.wikipedia.org/wiki/Carcassonne

Nie wiem, czy kiedykolwiek tam pojadę( raczej nie), ale przyszedł mi do głowy pomysł odnalezienia podobnego miejsca w Polsce. Poszukiwania rozpocząłem od Pomorza Zachodniego, a konkretnie od Kostrzyna nad Odrą, czyli ostatniego punktu relacji p.t. „ Gotyckim szlakiem- kontynuacja”.

Wyjechałem stamtąd na północ drogą krajową nr 23 i już po 20 kilometrach zaparkowałem w Dębnie u podnóża kościoła zbudowanego z czerwonej, klinkierowej cegły. Niedaleko stały piękne, secesyjne kamieniczki, a na wieżyczce miejskiej biblioteki widniał złoty lew na czerwonym polu będący jedyną pozostałością po dawnym ratuszu rozebranym w 1948 r. Historia tego budynku, ( podobnie jak wielu innych w Dębnie) związana jest z ciekawą postacią Juliusza Neumanna, właściciela drukarni i wydawnictwa założonego przezeń w roku 1872. Po kilku latach firma zatrudniała już 300 osób i specjalizowała się w wydawaniu czasopism oraz książek o tematyce roślinnej, myśliwskiej, rolniczej i rybackiej. Herr Neumann nabył dla swoich pracowników wiele budynków mieszkalnych, sfinansował przebudowę ratusza i wybudował budynek poczty. Przy obecnej ulicy Armii Krajowej postawił w 1882 r. duży gmach, który został przebudowany w 1891 r. przez architekta Paula Franke z zachowaniem elementów tzw. „berlińskiego historyzmu”, dzięki czemu kamienica uzyskała ładną fasadę z piaskowca. Aktualnie mieści się w nim siedziba Urzędu Miejskiego. Do obecnych czasów zachowały się piękne, stylowe witraże nawiązujące do „ tematyki” wydawnictwa właściciela.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.002. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.003. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.004. (Kopiowanie).JPG

Wspomniany budynek miejskiej biblioteki jest typową dla końca XIX wieku neorenesansową willą fabrykancką. I tu zachowało się wiele cennego wyposażenia, w tym m.in. secesyjny witraż, oryginalne elementy stolarki i malarstwa.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.005. (Kopiowanie).JPG

Z Dębna wyjechałem na zachód drogą nr 126 i po  niecałych 10 km jazdy dotarłem do małej wsi Smolnica, gdzie wznosi się wielki pałac rodu von Sydow z pięknym, zadbanym parkiem krajobrazowym o pow. 5 ha ze wspaniałymi, pomnikowymi drzewami. Niestety pomimo długich poszukiwań i nagabywań mieszkańców nie znalazłem starego cmentarza rodzinnego von Sydowów- dawnych właścicieli wsi i okolic. Smolnica znajdowała się od ok. 1250 r. na terytorium Nowej Marchii i od  XIV w. do roku 1819 należała do rodziny von Marwitz posiadającej liczne dobra w powiatach gorzowskim i chojeńskim. Jeden z członków tego rodu- Otton Friedrich von der Marwitz wybudował w 1766 r. pałac w Smolnicy, który był wielokrotnie niszczony przez pożar- ostatni raz 1 grudnia 1879 roku. Widocznie właściciele uznali to za„ palec boży” i sprzedali dobra w Smolnicy rodzinie von Sydow. W latach 1880- 1883 Wilhelm Karl Friedrich von Sydow wybudował na miejscu spalonego dworu pałac w stylu neoklasycystycznym z elementami neobarokowymi, dwukondygnacyjny, z narożnymi basztami zwieńczonymi kopułami. Wnętrze zdobiły meble z czarnego dębu z XVIII i XIX w., pochodząca z Chojny szafa z XVI w. , zegar z laki, liczne wazony z chińskiej porcelany i fajansowe z Delft, rzeźby, a także obrazy mistrzów flamandzkich oraz holenderskich. Część tych cennych przedmiotów została tuż przed wybuchem wojny wysłana do Anglii, ale nigdy tam nie dotarła i nie wiadomo, co się z nimi stało. Resztę zniszczyli czerwonoarmiści w 1945 r.

W 1909 roku majątek Smolnica kupił właściciel ziemski Max Friedheim i w krótkim czasie dokonał wielu modernizacji: zelektryfikowano kolej wąskotorową do Różańska, zainstalowano generator w celu zasilania kolejki, majątku i wsi(!!), zbudowano destylarnię alkoholu przemysłowego( największą w powiecie chojeńskim), wieżę ciśnień, wprowadzono traktory i kombajny żniwne, zbudowano silosy na pasze. Istniejąca w majątku stadnina angielskich koni wyścigowych odnosiła wiele sukcesów w gonitwach na terenie Niemiec. W 1938 r. wskutek prześladowań ze strony niemieckich władz Max Friedheim został zmuszony sprzedać majątek Friedrichowi  Flickowi- protegowanemu Hermanna Göringa. 9 listopada tegoż roku dawny właściciel został aresztowany wraz z innymi Żydami i dopiero dzięki interwencji sporej ilości pieniędzy, żony, sporej ilości pieniędzy,  adwokatów oraz sporej ilości pieniędzy został zwolniony i pozwolono mu emigrować do Anglii. W czasie II wojny światowej w majątku pracowali robotnicy przymusowi wyzwoleni 4 lutego 1945 r. przez wojska 5 Armii 1 Frontu Białoruskiego.

Obecnie w pałacu znajduje się Zespół Szkół im. Ignacego Solarza. Więcej o tym niezwykłym człowieku zamordowanym przez Niemców w 1940 r. w Palmirach można znaleźć tutaj:

http://wolnemedia.net/historia/wolnosciowy-agraryzm-ignacego-solarza/   

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.006. (Kopiowanie).JPG

Wróciłem do Dębna na „ ukochaną” drogę nr 23 i parłem dalej na północ przez Puszczę Gorzowską. W pewnym momencie mój organ węchowy zaczęły drażnić zapachy niczym w Kuwejcie: gdybym poruszał się pojazdem wyposażonym w silnik diesla zacząłbym myśleć, że coś jest nie tak ze zbiornikiem paliwa, uszczelkami itp. Problem rozwiązał się sam przy leśnej bocznicy kolejowej, na której przepompowywano paliwo do cystern kolejowych. Otóż w okolicach Dębna odkryto największe w Europie środkowej złoża ropy naftowej( ok. 64 mln ton) i gazu ziemnego( ok. 29 mld m3), które są eksploatowane w kopalni w Barnówku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.007. (Kopiowanie).JPG

Licząc na to, że ropa tryśnie spod kół mego pojazdu i będę przez resztę życia nosił lansiarską galabiję skręciłem w kierunku naftowych szybów( fajnie brzmi), czyli na północny- wschód, w lokalną drogę do Dolska. Tam czekała na mnie kuźnia o konstrukcji szachulcowej z 1781 r. z tzw. podcieniem szczytowym oraz ruina pałacu z 1 poł. XIX w. zwanego w czasach swej świetności małym Sanssouci. Otacza go olbrzymi park składający się z dwóch części: przypałacowej( ok. 10 ha) i leśnej( 23 ha) z małym jeziorkiem. Pierwszy z nich szczyci się starodrzewem z wieloma imponującymi drzewami jak np. dęby o obwodzie ok. 7 m, buki – 4m, platany- ok. 5 m, czy też tulipanowiec amerykański- 2,5 m.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.008.. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.009. (Kopiowanie).JPG

Naprzeciwko stoi remontowany kościół: wszedłem nie tylko do środka, ale i na wieżę.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.010. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.011. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.012. (Kopiowanie).JPG

Obok ustawiono pomnik z nazwiskami mieszkańców wsi, którzy zginęli na frontach I wojny światowej.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.013. (Kopiowanie).JPG

Na ścianie lokalnej szkoły widnieje ciekawy napis odpowiadający polskiemu przysłowiu „Bez pracy nie ma kołaczy”:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.014. (Kopiowanie).JPG

Jadąc dalej lasami dotarłem do zagubionej w nich wsi Pszczelnik. Szukając odpowiedniej drogi należy wczuć się w rolę indiańskiego przewodnika, ew. innego sokoła, gdyż tylko ich oczy są w stanie wypatrzeć mikroskopijne tabliczki schowane w przydrożnych krzakach. Jeśli Wasz okulista uważa, że daleko Wam do wspomnianych wyżej istot i nie zauważycie pierwszej tabliczki nie musicie od razu popadać w głęboką depresję: macie szansę po kilkuset metrach jazdy ujrzeć drugą z nich. Obie skierują Was w pewne miejsce w głębi lasu, o którym na Litwie uczą się dzieci w szkołach podstawowych.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.015. (Kopiowanie).JPG

W lipcu 1932 r. wystartowała z lotniska w Nowym Jorku awionetka o wdzięcznej nazwie„ Lituanica” z dwoma pilotami na pokładzie: Stepasem Dariusem i Stasysem Girenasem. Panowie postanowili ustanawić drugi na świecie rekord długości przelotu i pokonać bez tzw. międzylądowania trasę liczącą sobie„ jedynie” 7100 km by wylądować w Kownie. Może kilka słów o tych niezwykłych ludziach, o których w naszym kraju praktycznie nikt nie wie. Będąc młodymi ludźmi wyemigrowali do USA, gdzie wybitnie zdolny Darius skończył studia, a następnie zaciągnął się do wojska. W czasie I wojny światowej walczył we Francji, a w 1918 r. pojechał na Litwę, by pomóc swej wolnej w końcu ojczyźnie budować lotnictwo. Do USA wrócił w 1927 r. w randze kapitana i pracował jako pilot w lotnictwie cywilnym. Girenas na początku swego pobytu za oceanem pracował jako drukarz i kierowca taksówki, a następnie jako mechanik w armii amerykańskiej.  W 1919 r. rozpoczął kurs pilotażu, by pięć lat później założyć wspólnie ze Szwedem Larsenem szkołę lotników. Kilka lat później nastąpiło spotkanie obu Litwinów i w 1932 r. zaczęli myśleć o rozsławieniu swej nieznanej nikomu ojczyzny. W tamtych czasach cały świat pasjonował się lotnictwem, więc doszli do wniosku, że swój patriotyczny cel osiągną ustanawiając rekord przelotu bez lądowania ze Stanów na Stary Kontynent. Zakup samolotu umożliwiła zbiórka pieniędzy przeprowadzona spontanicznie wśród litewskich emigrantów:  wybrano sześciomiejscową maszynę Belanca CH 3000 Pacemaker. Praktycznie całe wnętrze zajmowały dodatkowe zbiorniki paliwa, a dla maksymalnego zmniejszenia wagi samolotu usunięto wszystko, co tylko było można. Właśnie dlatego zabrakło na pokładzie radiostacji i wielu przyrządów nawigacyjnych, a nawet tratwy ratunkowej i spadochronów(!)

Według planu lotu odległość między Nowym Jorkiem a Kownem wynosiła 7186 km. Piloci zakładali, że po starcie z Nowego Jorku przelecą nad Nową Funlandią, na wysokości Londynu przetną Anglię i w rejonie Amsterdamu znajdą się nad kontynentem europejskim. Następnie zamierzali skierować się ku Świnoujściu i dalej wziąć kurs na Królewiec, a stamtąd do Kowna. Zaplanowano również trasę awaryjną, zakładającą przelot nad Szkocją i Morzem Północnym, tak, by brzeg Europy osiągnąć w rejonie Kilonii, skąd zamierzano przyjąć kurs na Królewiec i dalej na Kowno. Kalkulacja czasu zakładała, że w średnich warunkach pogodowych pokonanie zaplanowanego dystansu pochłonie 40 godzin. Samolot w zbiornikach miał paliwo na 44 godziny lotu, a więc piloci dysponowali marginesem zasięgu wynoszącym około 700 km.

Start miał miejsce 15 lipca 1933 r. o godzinie 6. 24 z Lotniska Beneta w Nowym Jorku. Data nie była wybrana przypadkowo: była to kolejna rocznica zwycięskiej bitwy pod Grunwaldem. Według opinii znawców był to jeden z najbardziej trudnych, a nawet ryzykownych startów w historii lotnictwa: pilotom udało się podnieść przeciążoną maszynę dosłownie na samym końcu pasa startowego. Z tego samego lotniska godzinę wcześniej rozpoczął swój lot po rekord supernowoczesny samolot Amerykanina Willego Posta. Z powodu wspomnianego braku radia dzielni Litwini informowali świat o pokonaniu kolejnych etapów lotu… zrzucając odpowiednie meldunki w specjalnych, czerwonych workach. Pierwszy raz uczynili to nad Nową Funlandią, drugi już nad Szkocją. I tu zaczęły się problemy: z powodu silnej burzy musieli zmienić trasę przelotu i ominąć Londyn; nie wiedzieli również, że wskutek bardzo złych warunków atmosferycznych Willie Post przerwał lot w Berlinie. 16 lipca ok. godziny 23.00 widziano ich samolot na wysokości Stargardu Szczecińskiego, a ostatni raz nad Barlinkiem- widocznie zaczęli zawracać. Burza była jednak szybsza. Do zwycięstwa zabrakło zaledwie 650 km: po 37 godzinach i 11 minutach lotu i pokonaniu 6411 km samolot rozbił się 17 lipca 1933 roku o godzinie 0.36 w lesie niedaleko Pszczelnik. „ Lituanica” zwaliła się w gęsty sosnowy las zaczepiając podwoziem o wierzchołki sosen, następnie utraciła skrzydła od uderzeń o pnie i ostatecznie doszło do kapotażu. Dwuosobowa załoga zginęła na miejscu. Do katastrofy doszło zaledwie kilkadziesiąt metrów od granicy pól uprawnych, gdzie istniała szansa na bezpieczne lądowanie.

Na próżno 25 tysięcy rodaków oczekiwało ich na mecie w Kownie: zwłoki zostały odkryte rano przez dziewczynkę zbierającą jagody.

Do dzisiaj nie wyjaśniono przyczyn katastrofy: czy winna  była Natura, czy też nadgorliwość niemieckiej obrony przeciwlotniczej? Ówczesna prasa pisała o kulach znalezionych w ciałach lotników i dziurach w skrzydłach, a także o tym, że Niemcy pozwolili litewskim ekspertom zbadać miejsce upadku maszyny dopiero po pewnym czasie- potrzebnym wg. dziennikarzy do ukrycia pewnych dowodów i śladów.

Oznaczono miejsce katastrofy i rząd litewski wykupił od Rzeszy na 99 lat 314 m2 lasu. Ze  sprowadzonych z ojczyzny awiatorów 45 ton granitu wybudowano pomnik w kształcie okrągłego postumentu, na którym leży Krzyż Wielkiego Księcia Witolda, autorstwa Vytautasa Lansbergisa- Zamkalnisa, ojca byłego prezydenta Litwy. Aby być dokładnym muszę wspomnieć dodatkowo o 9 tonach cementu, 60 wozach żwiru, ponad tonie ołowiu i 500 kg żelaza. Uroczystości odsłonięcia monumentu miały miejsce dokładnie w trzecią rocznicę wypadku, 17 lipca 1935 r. i były wielką, patriotyczną manifestacją. W czasie II wojny światowej ukryto trumny ze zwłokami dzielnych lotników w ścianie Akademii Medycznej w Kownie i… zapomniano o nich. Dopiero w 1964 r. zostały przypadkowo odkryte w trakcie prac remontowych prowadzonych na uczelni. Dokładnie pół wieku po tragedii, w 1983 r. odrestaurowano zapomniany i zdewastowany w czasie wojny pomnik.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.016. (Kopiowanie).JPG

W 1995 roku postawiono obelisk, na którym po polsku, litewsku, angielsku i niemiecku krótko opisano przebieg wydarzeń sprzed przeszło półwieku. Obok, dokładnie w miejscu, do którego doczołgał się i zmarł Stepas Darius  wzniesiono charakterystyczny dla pejzażu Litwy krzyżosłup( lit. kryzastulpis), czyli małą kapliczkę.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.017. (Kopiowanie).JPG

Przy leśnej drodze stoi żmudzka chata sprowadzona w 1989 r. ze skansenu w Rumszyszkach, w której funkcjonuje izba pamięci poświęcona lotnikom. Umieszczono w niej dokumenty i zdjęcia obu Litwinów oraz tekst ich testamentu- odezwy, który napisali tuż przed odlotem z USA. Ponoć jest tam też model ich samolotu. Piszę „ ponoć”, gdyż nie dane mi było wejść do środka pomimo długiego stukania, pukania i walenia w drzwi stojącego obok domu, w którym mieszka p. Zofia Żurkowska posiadająca klucz do muzeum. Sytuacja powtórzyła się rok później- może tylko ja mam takiego pecha?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.019. (Kopiowanie).JPG

Historia Dariusa i Girenasa jest nadal żywa u naszych sąsiadów: w każdym litewskim mieście istnieje ulica, albo plac noszące te nazwiska, a na banknocie 10- litowym widnieje ich podobizna oraz wizerunek samolotu. W 1983r. w związku z zamiarem nakręcenia filmu „ Lot przez Atlantyk”, przystąpiono do budowy latającej repliki samolotu( jako materiał bazowy posłużył Jak-12). Produkcja filmowa nigdy nie doczekała się realizacji, ale samolot został zbudowany i znajduje się w zbiorach litewskiego Muzeum Lotnictwa. Z kolei szczątki oryginalnego samolotu eksponowane są w Muzeum Wojskowym im. Witolda Wielkiego w Kownie.

Jeszcze tylko informacja dla osób posługujących się GPS-em, czyli koordynaty tego miejsca:

N 52°51.050’ E 14°50.433

Spędziłem tu sporo czasu i pełen zadumy nad ludzkim losem ruszyłem w dalszą drogę.

Kiedyś, gdy paliłem fajkę zajrzałbym z pewnością do nieodległego Rościna- w 2 poł. XVIII w. funkcjonowała tu duża fabryka fajek wytwarzanych z charakterystycznej, białej glinki pobieranej z pokładów zalegających w pobliżu lokalnego jeziora. Ich spory zbiór( odkryty w 1988 r. ) można oglądać w muzeum w pobliskim Myśliborzu, do którego trafimy trochę później.

Z Pszczelnika przez Różańsko, Warnice, Chełm Dolny i Białęgi dotarłem do Witnicy, gdzie skręciłem na południe w kierunku Mieszkowic. Po ok. 5 kilometrach, w miejscowości Wierzchlas skręciłem na Moryń. W Bielinie zatrzymałem się na popas w tamtejszej- założonej w 1953 roku- stadninie koni rasy koń polski szlachetny półkrwi, „ specjalizującej się” w hodowli koni sportowych w dyscyplinie skoków, powożenia, ujeżdżenia i WKKW. Ojcem 34 klaczy wcielonych do stada matek był ogier pełnej krwi angielskiej Chersoń.

Oto strona internetowa stadnin: http://www.bielin.pl/index.php?lang=pl&sekcja=1

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.021. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.021a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.021b. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.021c. (Kopiowanie).JPG

Czołowym zawodnikiem jest pan Waldemar Kaczmarek, który w zawodach w czeskich Policach w maju 2012 wykonał wzorowy przejazd, przez co otrzymał najwyższe noty, a w kwalifikacji ogólnej uzyskał II miejsce. Dzięki temu konie z powożącym zakwalifikowały się już na mistrzostwa świata w zaprzęgach parokonnych w 2013 r. Gratulacje, panie Waldemarze!! ( Osobne dla Cypriana i Cedrosa!) Pan Waldemar Kaczmarek w 2008 r. zajął drugie miejsce w rankingu światowym Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej w Powożeniu Zaprzęgami Parokonnymi. Trzymajmy kciuki, aby w 2013 roku było jeszcze lepiej!! Miałem przyjemność poznać pana Kaczmarka osobiście i jestem mu bardzo wdzięczny za cierpliwość, z jaką wyjaśniał mi różne zawiłości sztuki powożenia oraz inne związane z samymi końmi. Dziękuję!

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.022. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.023. (Kopiowanie).JPG

Powodem mojego tu przyjazdu nie były konie(piękne zresztą), lecz park, a konkretnie rosnący w nim rzadko spotykany w Polsce cypryśnik błotny. Nie znalazłem go, a szkoda, gdyż bardzo chciałem zobaczyć tzw. pneumatofory, czyli korzenie oddechowe. W cieplejszym klimacie roślina wystawia kolanka korzeni ponad otaczające ją błota na wysokość dochodzącą nawet do 1 metra ( w Bielinie „ tylko” na kilkanaście centymetrów). Jedynie dzięki uprzejmości pani Małgorzaty Kaczmarek, mogę Wam przekazać poniższe zdjęcia tej biologicznej osobliwości:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.024. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.025. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.026. (Kopiowanie).jpg

Bardzo, bardzo dziękuję za to, że zechciała Pani brnąć przez błoto, aby przesłać mi zrobione przez siebie fotografie. Dziękuję !

Przy okazji: jeśli szukacie pięknego i spokojnego miejsca z tzw. „ klimatem”, w którym zostaniecie ugoszczeni w bardzo miły sposób przez sympatycznych ludzi wybierzcie się do Bielina! Z całą pewnością będziecie tam wracać- tak, jak ja.

Po nocy spędzonej w tutejszym dworku,( kiedy na dobranoc i na dzień dobry słyszałem tętent i rżenie koni) ruszyłem do Morynia.

Ta nazwa pojawiła się na mapie Polski dopiero 12 listopada 1946 roku na podstawie rozporządzenia Ministra Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych. Przez kilka powojennych miesięcy funkcjonowały nazwy tymczasowe: Murzynowice i Murzynno. Ta druga nie tylko, że jest widoczna w przedwojennym „ Atlasie nazw geograficznych Słowiańszczyzny Zachodniej” Stanisława Kozierowskiego, ale w dodatku trafiła do powojennej literatury polskiej za sprawą powieści dla młodzieży autorstwa pani Wandy Strzałkowskiej- Koryckiej p.t. „ Gdzie jest Murzynno”. Mogłem ją przeczytać dzięki uprzejmości pana Adama Nowińskiego, któremu jeszcze nie raz będę dziękował za wiele uprzejmości…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.027. (Kopiowanie).jpg

Miasteczko jest zabytkiem otoczonym w całości  średniowiecznymi murami obronnymi o wysokości dochodzącej do 6,5 m wzniesionymi z granitowych kamieni, z 28 tzw. półbasztami i trzema bramami. Gdy przejechałem przez jedną z nich poczułem się tak, jakbym wysiadł z wehikułu czasu: nie nadwyrężając zbytnio wyobraźni stałem się strudzonym wędrowcem docierającym do średniowiecznego miasta.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.028. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.029. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.030. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.031. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.031a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.033. (Kopiowanie).JPG

Najwspanialsze były późne wieczory: „ normalni” ludzie spali i panowała cisza, w której wzdłuż murów snuł się tylko mój cień, oświetlany czasami reflektorami patrolowego radiowozu. Czujnej władzy nie wyglądałem chyba na drapieżnego Draculę, ew. Karla Friedricha Mascha, ( o którym piszę dalej), więc nie trafiłem do lokalnego lochu.

Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie pełni księżyca, ale przecież nie można żądać od życia za wiele, prawda?

Kolejny raz „ spotkałem się” z Panem Tomaszem, bohaterem książki p.t. „ Księga strachów” autorstwa Zbigniewa Nienackiego, który w Moryniu umieścił część swej powieści. Razem krążyliśmy po uliczkach miasteczka co chwila docierając do kolejnego fragmentu murów gęsto obrośniętych soczystym bluszczem. Jego sława dotarła aż do Nowego Tomyśla w Wielkopolsce, skąd swego czasu dotarli inni łowcy przygód w postaci… złodziei chcących wykorzystać moryński bluszcz jako dodatek do świątecznych ozdób. Złoczyńcy nie wzięli jednak pod uwagę przywiązania mieszkańców miasteczka do tej niepozornej zdawałoby się roślinki, przez co miast powiększyć swoje konta bankowe spotkali się z prokuratorem. Bluszcz jest prawnie chroniony! Jest go pełno: porasta drzewa w parku miejskim ciągnącym się nad jeziorem, oplata zabytkowe mury i tworzy gęsty kobierzec na starym cmentarzu. (W trakcie przeprowadzonych tu badań studenci Akademii Rolniczej w Szczecinie skatalogowali 27 gatunków tej wiecznozielonej rośliny).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.035. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.037. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.038. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.039. (Kopiowanie).JPG

Na zdjęciach lotniczych widać wyraźnie, że mury postawiono na planie podkowy o wymiarach 380 na 500 m.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.040a. (Kopiowanie).jpg

Brakuje jedynie 100- metrowego odcinka zburzonego w XIX w. w czasie budowy zakładu opiekuńczego ufundowanego w 1874 r. przez Christiana Friedricha Kocha. Był to pochodzący z Morynia, znany w Berlinie i Poznaniu prawnik, będący żywym dowodem realności amerykańskiego snu„od pucybuta do miliardera”. Ten pasący w dzieciństwie gęsi człowiek jedynie zdolnościom oraz sile charakteru zawdzięczał swoją późniejszą pozycję i bogactwo. Ufundowany przez siebie budynek( największą budowlę w mieście) nazwał Kinderglück, czyli„ Dziecięce szczęście” i oddał go sierotom oraz dzieciom pochodzącym- jak on- z biednych rodzin. Pomnik Kocha stoi do dzisiaj przed wejściem do budynku: mała dziewczynka składa u popiersia dobroczyńcy wiązankę kwiatów, a siedzący obok chłopiec przestał na chwilę czytać książkę i patrzy na swoją koleżankę. Możliwe, iż dzięki sielskości tej sceny pomnik ten- jako jeden z nielicznych Pomorzu Zachodnim- nie uległ zniszczeniu w 1945 roku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.041. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.042. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.043. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.044. (Kopiowanie).JPG

Z dziećmi związany jest jeszcze jeden budynek w Moryniu: to dawna „ Szkoła Ojczyźniana”.  Były to placówki tworzone przez Niemców od 1942 r., w których wychowywano w duchu narodowego socjalizmu polskie dzieci w wieku od 6 do 12 lat. Jednymi z twórców planu zniemczania dzieci pochodzących z podbitych terenów byli E. Wetzel i G. Hecht pracujący na zlecenie Urzędu do Spraw Rasowo Politycznych NSDAP. W swoim memoriale z 25 listopada 1939 r. napisali m. in.: „ (…) ( należy) wyłączyć z przesiedlenia rasowo wartościowe dzieci i wychować je w starej Rzeszy w odpowiednich zakładach wychowawczych(…). Wchodzące w rachubę dzieci nie mogą liczyć więcej jak osiem do dziesięciu lat, ponieważ z reguły do tego wieku możliwe jest prawdziwe przenarodowienie, tzn. ostateczne zniemczenie. Warunkiem jest całkowite zaprzestanie utrzymywania jakichkolwiek stosunków z ich polskimi krewnymi. Dzieci otrzymają niemieckie nazwiska, które także w źródłosłowie muszą być jednoznacznie germańskie. Ich rodowód będzie prowadzony przez specjalną placówkę.” Hitler sceptycznie podchodził do tych prób obawiając się kłopotów z wprowadzaniem ich w życie, jednak w końcu zgodził się z propagatorem tej idei, czyli Heinrichem Himmlerem i machina ruszyła pełną parą. Już we wrześniu 1939 r. rozpoczęto działania mające na celu maksymalne zniemczenie elementu polskiego oraz ogłupienie tych, których nie mogło to dotyczyć. Zamknięto polskie szkoły, a pracujące placówki oświatowe miały niemiecki personel. Niemiecki był językiem wykładowym, nie prowadzono nauki tak ważnych z politycznego punktu widzenia przedmiotów jak geografia, historia, czy wychowanie fizyczne, a gubernator Frank ujął to krótko:” Polakom należy pozostawić takie możliwości kształcenia się, które pokażą im beznadziejność ich położenia narodowego”. Hitler powiedział w 1939 r.: „ Tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone da się zepchnąć do roli niewolników.” Z czym Wam się to kojarzy? Dla ułatwienia dodam, że wystarczy tylko przenieść wzrok z ekranu otępiającego telewizora na otaczającą nas obecnie rzeczywistość… W obu przypadkach chodzi o sprowadzenie Polaków do stanu społeczeństwa bezkulturowego, łatwego do wynarodowienia i podporządkowania. Jak to niedawno przeczytałem, chodzi o „ Polaka hodowlanego”, bywalcę supermarketów i nabywcę dóbr wszelkich korporacji. Nie jest potrzebna umiejętność czytania: wystarczy tylko podpisanie lojalki i wniosku o kredyt.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.045a. (Kopiowanie).png

Himmler napisał 15 maja 1940 r.: „ Dla nieniemieckiej ludności Wschodu nie mogą istnieć szkoły wyższe niż czteroklasowa szkoła ludowa. Celem tej szkoły ludowej jest wyłącznie: nauczenie prostego liczenia najwyżej do 500, napisanie nazwiska, nauka, że nakazem bożym jest posłuszeństwo wobec Niemców, uczciwość, pilność i grzeczność. Czytania nie uważam za konieczne.” Dodał też: „ Co roku przesiewane będą wszystkie 6- i 10- letnie dzieci Generalnego Gubernatorstwa i dzielone na rasowo wartościowe i niewartościowe”.  Podczas przemówienia do generałów SS wygłoszonego w Poznaniu pod koniec 1943 r. stwierdził: „ Weźmy od innych narodów to, co dla naszej krwi przedstawia pewną wartość,  porywając, o ile to będzie konieczne, dzieci i wychowując je wśród nas”.  Do połowy 1941 r. prowadzono tzw. „ Powrotne zniemczanie”, natomiast później zmieniono taktykę i nastąpił masowy rabunek polskich dzieci oraz ich wywóz do Rzeszy i do Austrii. W ten sposób uprowadzono z Polski blisko 220 tys. dzieci, z których po wojnie odzyskano nikły procent: większość przepadła, część pozostała u niemieckich rodzin, część zginęła, część uległa trwałemu zniemczeniu. Spośród kilkunastu tysięcy dzieci wyrwanych swoim rodzicom w trakcie pacyfikacji Zamojszczyzny wróciło do Polski tylko osiemset… O tym się nie pisze, nie kręci się filmów, nie dyskutuje w tzw. mediach- tam pełno jest Holocaustu i niedoli biednych Niemców wypędzonych z ich „ prastarych terenów”. w 1945 r. Od wielu lat twierdzę, że już niedługo historia II wojny światowej będzie mówiła o tym, iż najbardziej ucierpieli w jej trakcie TYLKO Żydzi i Niemcy zabijani masowo przez dzikie bestie ze wschodu, czyli Polaków i Rosjan.

Od kilku miesięcy usiłuję bezskutecznie uzyskać jakiekolwiek informacje na temat „ Szkoły ojczyźnianej” w Moryniu. Bez rezultatu. Może ktoś z Was mi w tym pomoże? Z góry bardzo dziękuję. Oto zdjęcie przedstawiające ten budynek:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.046. (Kopiowanie).JPG

Wróćmy do Morynia.  Po wyjściu przez Bramę Młyńską na drogę do Cedyni dojdzie się do ośmiobocznej wieży, będącej pozostałością po dużym wiatraku holenderskim z końca XIX w. Dzięki uprzejmości pana Adama Nowińskiego mogłem przetłumaczyć z języka niemieckiego wspomnienia jednego z dawnych mieszkańców Morynia dotyczących m. in. wiatraka, jak i leżącego niedaleko młyna( zachowałem oryginalny styl). Obecnie oba obiekty wystawione są na sprzedaż…

                                           „ Moryński młyn

leży na zachód od miasta, przy drodze do dworca Moryń, 500 metrów przed Bramą Młyńską(…) Młyn trwał w tym miejscu, jak udowodniono, od wieków, musiał jednak egzystować tu dużo wcześniej. Pierwszą wzmiankę( o nim) znalazłem w 1401 r. W tym roku Nowa Marchia przeszła na drodze sprzedaży z rąk Jobst’a von Mähren do Zakonu Krzyżackiego. Aby zapewnić  Zakonowi mocne( stałe) dochody, Wielki Mistrz kupował, gdzie tylko mógł, od miast ich młyny, aby- tak, jak w Prusach wprowadzić dochodowe przywileje prawa młyńskiego. Pertraktacje z miastem Moryń prowadził w imieniu Zakonu Krzyżackiego namiestnik Nowej Marchii, Baldewyr Stal. W 1404 donosi on Wielkiemu Mistrzowi zakończenie transakcji. Jak wysoka była cena zakupu nie jest wiadome,( gdyż) jej  nie podał. Jako, że Zakon( Krzyżacki) stale miał finansowe problemy( dosłownie: był w pieniężnej potrzebie- przyp. K.D.) Wielki Mistrz był zmuszony grunty i wsie, ba- nawet miasta dawać pod zastaw, ewentualnie sprzedawać rycerzom i wasalom. I tak znajdziemy Moryń w 1425 r. jako własność rycerza Wedigo von Wedel, który jednak niewiele lat później sprzedał miasto Konradowi Staruß. Jednak Zakon zachował prawo własności młyna w Moryniu, jako że w 1445 r. znajdujemy w jego sprawozdaniu finansowym dochody z młyna w Moryniu. W 1446 roku trzeba było z Moryńskiego młyna oddać na zamek książęcy 9 wispeli mąki jako daninę. W innym wykazie dochodów Zakonu w Nowej Marchii podano nawet 13 wispeli.( Stara miara ziarna- 1 Wispel= ok. 14 hl)

W 1454 r. Nowa Marchia, w tym oczywiście Moryń, przeszła na drodze kupna- sprzedaży z rąk Zakonu Krzyżackiego do Margrabiego Brandenburskiego Fryderyka II. Dnia 15 lutego 1464 r. Fryderyk II przekazał rycerzowi krzyżackiemu Hans’owi von Köckeritz za jego wierną służbę miasto Moryń z wszystkimi dodatkami, szczególnie z  młynem. Siedziba urzędu i pobytu rycerza Hans von Köckeritz  znajdowały się na Rynku ( obecnie Hotel Löschke). 15 lutego 1464 r. opuścił on Guhdener Feldmark. Od tej pory pozostawał on stale w posiadaniu władców Morynia. Po śmierci Hansa von Köckeritz Moryń powrócił w posiadanie Księcia Elektora Johann’a Cicero, a po jego śmierci Księcia Elektora Joahima I, a następnie do margrabiego Albrechta. To przekazanie miało miejsce 5 marca 1500 roku i obejmowało Moryń wraz z wszystkimi dodatkami i prawami, także do młyna oddanemu Asmusowi Schönebeck dożywotnio. 26 sierpnia 1503 r. młyn otrzymał Hans Schönebeck z takimi samymi dodatkami. Rodzina Schönebeck przeniosła swoją siedzibę z Morynia do Gądna, gdzie też zabrali swój urząd i prawo użytkowania. Młyn, który należał do urzędu nazywał się od tej pory „ Młyn Gądno” i tworzył enklawę w okręgu miejskim Moryń. Młyn nosił tę nazwę aż do przyłączenia do gminy Moryń. W 1572 r. mistrz Zakonu Joanitów w Słońsku, hrabia von Hanstein otrzymał Moryń wraz ze wszystkimi przywilejami( prawami użytkowania) przy czym znowu wymieniony został młyn. Obywatele Morynia zobowiązani byli do pełnienia różnych służb(powinności) na korzyść władców Morynia/Gądna. Hrabia Hanstein utrwalił je pisemnie. W tym wykazie jest również wymieniony młynarz z Morynia. Musiał on przy każdym terminie siewu przez trzy dni pomagać w bronowaniu.  Jak długo dziedzice Gądna byli władcami Morynia nie dało się ustalić. Jednak daniny, które obywatele Morynia musieli przekazywać władcom Morynia musiały być dalej oddawane właścicielom Gądna aż do roku 1848, kiedy wygasły. Młyn został sprzedany przez właścicieli Gądna, lecz nie dało się ustalić kiedy.  Następny właściciel nazywał się Schultze. Młyn Gądno należał do rodziny Schultze przez wiele pokoleń. Ostatniego właściciela z tego rodu poznałem jako chłopak- miał przezwisko „ Kukułka”. Następnymi właścicielami byli: kupiec Jacob Kast, rolnik/ farmer Franz Löschke, właściciel lasu Gerhard Walter, rolnik/ farmer Heinz Modrow. Za czasów Modrowa, ostatniego właściciela przed wypędzeniem, do młyna należało 305 morgów gruntów rolnych. Za czasów rodziny Schultze było tej ziemi dużo więcej.(…) Poza tym do Schultz’ów należała też Enklava. Rodzina Schultze stale wyprzedawała( sprzedawała poniżej wartości) ziemie uprawne, tak, że Jacob Kast przejął młyn ok. roku 1904 tylko z 305 morgami ziemi. Księga topograficzna powiatu Frankfurt nad Odrą z roku 1867 zawiera informację o istnieniu 1 młyna wodnego i 1 wiatraka. W przypadku wiatraka chodzi o „ Holendra”, który stał również na terenie Enklawy. „ Holender” był dużym wiatrakiem, który za moich młodych lat był jeszcze używany( pracował). Musiał zostać rozebrany w 1908 r. Dolną, zachowaną część przeznaczono później na mieszkania. Niedaleko wiatraka stał jeszcze duży spichlerz na zboże. On także został przebudowany na mieszkania. W 1883 r. młyn spłonął całkowicie. W pożarze zginęli kowal Engel i kupiec Rupprecht. Zostali zabici przez walącą się ścianę. W 1923 r. Młyn Gądno został przyłączony z gminy Gądno do miasta Moryń, jego właścicielem był w tamtym czasie właściciel lasu Gerhard Walter z Stölpchen ( wieś, a właściwie osada leśna k. Bielina- przyp. K.D.) Ogólna wielkość Enklave- 30 mórg(  dwór połowa- druga połowa leżała już dawno( od zawsze) w gminie miejskiej Moryń, niektóre obory, zagroda( folwark),ogród, dom młynarza, wiatrak „ Holender” i spichlerz.) Liczba mieszkańców: 37. Młyn nazywał się od teraz „ Młyn miejski Moryń”. Gerhard Walter nabył( wymienił?) jako ekwiwalent od gminy miejskiej Moryń staw młyński. Poza tym przyznano mu zwolnienie z płacenia podatków przez 5 lat.(…) Właściciele młynów mieli prawo spiętrzania wód rzeczki. Był to stary przywilej, tzw. prawo spiętrzania, który był reglamentowany. Został on zniesiony przez Ratusz. Kontrola przepisów była obowiązkiem Magistratu w Moryniu. Wykroczenia mogły być karane karami umownymi. Młynarze byli związani tzw. ilością wody: letnią i zimową. Jaz znajdował się obok straży pożarnej. Wskaźniki wysokości letniej- ew. zimowej wody- duże, miedziane pręty- były umieszczone w prawym  murze z betonu przed strażą( po stronie północnej). Inny, kolejny wskaźnik( miedziany pręt) znajdował się w murze miejskim przy Prenzlow’schen Wallgarten. Te pręty służyły do tego, by po naprawach zapory jaz- stycznik wskazywał właściwą ilość( wody). ( Często zdarzało się, że po tych pracach trzeba było ponownie skalować pomiary). Zdarzały się czasami problemy( kłopoty) z młynarzami. ” Tu urywa się niemiecki tekst.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.047. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.048. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.049. (Kopiowanie).JPG

Idąc w przeciwnym kierunku jedną z jedenastu ulic(!) Morynia doszedłem do półwyspu na jeziorze. Dawno temu wybudowano tu wczesnośredniowieczne grodzisko, na którego miejscu w 1368 r. margrabia brandenburski Otto von Wittelsbach zwany Leniwym kazał postawić zamek. Budowla nie dotrwała nawet do końca wieku XIV, a dzisiaj na wierzchołku wzgórza o kształcie prawie idealnego koła smętnie stoją jej kamienne resztki.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.050. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.052. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.053. (Kopiowanie).JPG

Z miejscem tym związanych jest wiele legend, ale ograniczę się do jednej:

                                   Legenda o zaczarowanej burgrabini.

Gdzie dzisiaj jeno gruzy i zniszczony kamień, stał niegdyś potężny zamek rodu Wittelsbach. Jego właściciele- z nadania Margrabiów Magdeburskich otrzymujący wraz z zamkiem tytuł burgrabiego- mieli strzec porządku w Moryniu i na traktach zeń prowadzących. Z czasem jednak zaczęli( może z nudów, a może z nieodłącznej człowiekowi chęci zysku?) napadać na podróżnych, gromadząc łupy w przepastnych podziemiach swej siedziby. Ostatni z nich pojął za żonę wielce urodziwą młódkę będąc już w podeszłym wieku, co- jak wiadomo było i jest nadal- nie świadczyło dobrze o jego roztropności. Piękna Matylda, gdyż tak zwało się to płoche dziewczę- nudziła się wielce u boku starego męża, z dala od światowego życia, na które liczyła. Jedyne, czego jej nie brakowało, to bogactwa w postaci wspomnianych wyżej skarbów. A korzystała z nich chętnie i bez umiaru: liczne podróże na dwory w Szczecinie, czy Magdeburgu wymagały równie licznych strojów i służby. Majątek starego głupca topniał w oczach, więc aby sprostać coraz to nowym zachciankom Matyldy zastawiał swe dobra na prawo i lewo, pożyczał pieniądze pod zastaw byle tylko zatrzymać piękną żonę u swego boku. Każdy objaw jego niezadowolenia, każde napomnienie, że trwoni ich wspólny majątek napotykał kpiny i awantury kończące się ( słusznym skądinąd) stwierdzeniem, że trzeba było nie brać sobie młódki za żonę. W końcu nadszedł dzień, gdy burgrabia popadł w pohańbienie tracąc wszelkie dobra i został odtrącony przez dawnych kompanów oraz „ przyjaciół”. Pewnego dnia, gdy myśląc o swym losie stał na brzegu jeziora dostrzegł nadjeżdżający od strony Morynia czarny niczym noc powóz zaprzężony w równie czarne konie. Wysiadł z niego strojny młodzian, skłonił się nisko burgrabiemu i rzekł:

- Panie! Mój władca pragnie pomóc ci w twych kłopotach spłacając wszelkie długi, a w dodatku jest w stanie sprawić, byś codziennie o świcie znajdował w swej komnacie sztukę złota.

- Chyba Bóg cię do mnie sprowadza, miły człeku!- odpowiedział zaskoczony hrabia.

- Może nie Bóg, ale ktoś, komu bardzo na tobie zależy- mruknął pod nosem posłaniec, głośno zaś rzekł: - Wystarczy jedno twoje słowo, Panie, aby nasza umowa była ważna. Wszak słowo szlachcica wiążące jest, prawda?

- Dobrze więc, masz oto moje słowo!

Młodzieniec wsiadł do powozu i konie ruszyły z kopyta w drogę powrotną.

Burgrabia wrócił na zamek i jeszcze na dziedzińcu spotkał małżonkę czyniącą mu już z daleka srogie wymówki z tego powodu, iż ukrył był przed nią w swej komnacie sztukę złota. Równie stanowczym tonem nakazała mu wydać rozkazy służbie, aby ta przygotowała karetę, gdyż następnego dnia wybiera się do Kostrzyna na zakupy.

Zdziwienie starego męża było przeogromne: kim mógł być ten dziwny posłaniec roztaczający wokół siebie dziwny zapach, jakby siarki? Przebóg!! Toż był to wysłannik samego diabła!! O, ja nieszczęsny!! Com ja uczynił?!

Tymczasem Matylda nie ustawała w okazywaniu swej złości. Jej tyrady przerwał głos męża zabraniający wszelkich wyjazdów z zamku, a tym bardziej dalszego trwonienia majątku. Tego było młodej żonie za wiele.

- Jak śmiesz wydawać mi rozkazy, stary głupcze?! Gdybyś ożenił się z oślicą, to mógłbyś jej rozkazywać, skąpy dziadygo, a nie mnie!!

- Zamilcz, Matyldo!

- Nigdy! O, tak- właśnie oślica byłaby dobrą partią dla takiego starego, skąpego osła jak ty!

- Stań się więc oślicą!- wykrzyknął w złości burgrabia i w tym momencie dał się słyszeć grzmot, po którym twarz, a za nią cała głowa Matyldy przybrała ośli wygląd.

Zanosząc się strasznym płaczem niekorzystnie odmieniona żona uciekła, by skryć się w swej izbie, gdzie zmarła z rozpaczy po kilku dniach.

Oswobodzony w tak nieoczekiwany sposób burgrabia znajdował każdego ranka przyobiecaną sztukę złota, a że nie było komu jej wydawać gromadził w lochach coraz to większe ilości tego szlachetnego kruszcu. Pewnego wieczora do zamku zawitał ponownie wysłannik diabła mówiąc, że przyjechał po świeżo upieczonego wdowca. Ten wyraził zdziwienie mówiąc, że nie wie, o co chodzi. Rozsierdzony jego uporem wysłannik piekieł przypomniał mu dane szlacheckie słowo, na co burgrabia odrzekł:

-Głupcze! Czy nie wiesz, że szlachcic okryty hańbą nie jest już szlachcicem i jego słowo nic nie znaczy?

Diabeł pojął swoją porażkę, zaklął siarczyście i wsiadając do powozu machnął ze złości ogonem tak mocno, że zburzył zamek.

Przez wieki całe, w noc świętojańską pojawia się w ruinach moryńskiego zamku kobieca postać oszpecona oślą głową. Młodzieniec, który pocałuje ją w usta sprawi, że Matylda przyjmie swą dawną, piękną postać i oprócz ponętnego ciała odda mu jeszcze ukryte w lochach skarby. Jednak legenda nic nie mówi o tym, czy przemiana głowy będzie równoznaczna ze zmianą charakteru niewiasty( w co należy jednak wątpić), tak więc każdy chętny może spróbować swego szczęścia(?!) na własną odpowiedzialność.

Wszelkie reklamacje po przeczytaniu do końca niniejszej legendy nie będą uwzględniane.

Zniszczenie warowni w roku 1399 potwierdza dokument wystawiony przez króla Zygmunta Węgierskiego, potwierdzający prawa do tej ziemi rycerzowi Mikołajowi von Sack. Jego potomkowie sprzedali miastu tereny zamku dopiero w 1920 r. i wtedy wykonano prace remontowe odtwarzające część murów i bramy oraz zbudowano prowadzące na zamkowe wzgórze kamienne schody. Te ostatnie zachowały się do dzisiejszego dnia i schodząc nimi dociera się do zarastającej krzakami fosy, by wrócić do miasta asfaltową alejką wijącą się malowniczo wzdłuż brzegów jeziora.

Jak już doszliśmy do jeziora, to nie sposób pominąć lokalnej legendy o pewnym obrońcy wspomnianego grodu.

A było to tak:

dawno, dawno temu, gdy czarne było czarnym,  białe białym, a każdy wiedział, że Niemiec to wróg, mury Morynia oblegały szprechujące wojska. Walka trwała już wiele dni i obrońcom zaczęło brakować nie tylko żywności, ale i strzał do łuków oraz bełtów do kusz. Powoli w sercach dzielnych Morynian narastała straszna myśl o poddaniu miasta. Wielce strwożony tą sytuacją burmistrz udał się w bezksiężycową noc nad jezioro Morzycko, by podjąć ostateczną decyzję. Trwał tak w zadumie godzinę lub dwie, gdy nagle usłyszał męski głos zapewniający go o tym, że miasto zostanie uratowane. Rozejrzał się wokół, lecz nikogo nie ujrzał i już chciał odejść myśląc, że strapienie rozum mu odebrało, gdy ponownie usłyszał ten sam głos.

- Kto tu?!- krzyknął w ciemności.

- Tu jestem- spójrz pod nogi!

Burmistrz ujrzał ogromnego raka połyskującego wspaniałym pancerzem i przypomniał sobie starodawną baśń mówiącą o raku żyjącym w jeziorze, który przyjdzie bronić Morynia przed wrogiem. Nikt w te bajania nie wierzył, a tu rzeczywiście przemawia doń stwór z głębin!

Obrońcy mieli wytrwać jeszcze tylko trzy dni i noce potrzebne na sprowadzenie pomocy. Jak jednak będzie to możliwe o głodzie i braku broni? Rak nakazał, by we wszystkich domach ugotowano po garncu wody i wrzątek rozlano do mis.

- Przecież warem nie napełnimy brzuchów!

-Zaufaj mi, a ocalimy miasto!- oznajmił rak i zniknął w wodnych otmętach.

Mieszkańcy z niedowierzaniem wysłuchali tej opowieści, a gdy białogłowy usłyszały, jaką to strawę mają uwarzyć swym mężom i synom zaczęły szeptać między sobą, że biedny burmistrz chyba oszalał. Jakież było jednak ich zdziwienie, gdy- uśmiechając się kpiąco pod nosem- sięgnęły chochlami do garnków i przekonały się, że nabierają pożywną zupę pełną kawałków soczystego, rybiego mięsa.

Na murach też działy się rzeczy dziwne, a niezwykłe: zapasy broni miast maleć powiększały się z każdym strzałem, a obrońcy czuli nie zmęczenie, tylko coraz większą siłę do walki.

Gdy nastał świt trzeciego dnia straże ujrzały nadciągające w stronę miasta liczne zastępy wojów odzianych w lśniące zbroje.

- Przebóg! To koniec! Wróg nadciąga w jeszcze większej sile!!

Najmłodszy z Morynian- Jaśko( syn kowala) wdrapał się na szczyt wieży i stamtąd krzyknął, że na czele wojsk jedzie potężny mąż, a jego napierśnik zdobi wielki, złoty rak. Burmistrz odetchnął z ulgą i rzekł:

- To nie wrogowie, a nasi zbawcy: to obiecana pomoc!

I rzeczywiście- nie minęły trzy kwadranse, jak Brandenburczycy zostali pokonani, a do Morynia wrócił spokój.

Nocą burmistrz spotkał się na brzegu jeziora z wodnym zbawcą, by mu podziękować za ocalenie miasta. Widziano, jak długo ze sobą rozmawiali, lecz nikt nie usłyszał o czym.

Jeszcze dzisiaj w bezksiężycowe noce można ujrzeć wielkiego raka, jak wynurza się z jeziora Morzycko i krocząc wokół murów Morynia chroni jego mieszkańców przed wszelkim złem.

Na pamiątkę tego niezwykłego zdarzenia ustawiono na Rynku wyjątkowy pomnik: jest to duży głaz narzutowy z umieszczoną na nim metalową rzeźbą raka.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.055. (Kopiowanie).JPG

Istnieje jeszcze jedna legenda mówiąca o słowiańskim woju o imieniu Rak, który zginął w walce z Brandenburczykami, umieszczona na stronie internetowej Morynia: http://www.moryn.pl/strony/menu/20.dhtml

Nawet mój krewny, czyli Bies też upodobał sobie te piękne okolice i dlatego co i rusz można spotkać ślady jego bytności.

Diabelskie kamienie w okolicach Morynia.

Blisko Jeziora Morzycko, gdy idzie się drogą na Gądno leży granitowy głaz na którym widać jakby odcisk ramienia i cztery okrągłe niczym guziki zagłębienia o średnicy trzech cali. Zwą go Kamieniem Atylli albo Ramienia. Jego nazwa pochodzi stąd, że babka diabła nie chciała na nim gotować jedzenia dla swego kochanego wnuczka:  diabeł tak się z tego powodu wściekł, że chwycił ją za gardło i z taką siłą przytrzymał na tej „ kuchence”, że odcisnął w niej ślad jej ramienia. Również spiczasty koniec wielkiego nosa babuni utrwalił się w kamieniu w postaci okrągłego otworu widocznego powyżej śladu ramienia. Od tamtej pory babka diabła jest grzeczna  i można ją tu zobaczyć, jak codziennie warzy obiad swojemu wychowywanemu bezstresowo wnusiowi.

Przy drodze do Cedyni stoi duży kamień, na którego powierzchni widoczne są wgłębienia. Służył on przez długi czas diabłu za stolik do gry w kości z samym sobą. Nikt bowiem nie chciał ryzykować gry z takim przeciwnikiem bojąc się, że w przypadku wygranej Zły zabierze ludzką duszę, a w przypadku przegranej może ze złości uczynić to samo. Pewnego dnia rozeźlony szatan zerwał się i z taką siłą rzucił kośćmi o kamień, że rozpadły się, jakby były ze szkła, a na „ stoliku” powstały widoczne do dzisiaj zagłębienia. Od tamtej pory niezwykły gracz unika tego miejsca.

W tzw. Kugelgrunde nad jeziorem znajduje się sporo dużych granitowych kamieni, między nimi również kompletne siodło z dwoma strzemionami, na którym diabeł latał na Blocksberg w tzw. Noc Walpurgii.( Jest to jeden ze szczytów w Górach Harzu, na który zlatywały się w tę noc czarownice). Inny kamień ma kształt fotela stojącego bezpośrednio nad brzegiem jeziora, na którym diabeł często siadał w ciepłe, letnie noce i łowił ryby. Do dziś niektórzy twierdzą, że jeśli na nim usiądzie rybak i złowi rybę, to już zawsze będzie miał udane połowy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.056. (Kopiowanie).JPG

Tu inna wersja tej legendy: http://www.tur-mor.moryn.pl/page/readarticle.php?article_id=33

Kolejna baśń opowiada o Złeku zwanym przez niektórych diabłem. Pewnego dnia usłyszał on lamenty i skargi pewnej biednej kobiety oszukanej przez miejscowego sprzedawcę oliwy do lamp. Czart porwał nieuczciwego biznesmena nad jezioro i na jego oczach wbił swój łokieć w leżący tam głaz tworząc w ten sposób głęboki otwór. Była to idealna miara, której odtąd pilnie przestrzegał przerażony handlarz. Wiedział bowiem, że gdyby znowu spróbował kogokolwiek oszukać zginie marnie w najgłębszej toni Jeziora Morzycko wrzucony tam przez raczej nietypowego sędziego.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.057. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.058. (Kopiowanie).JPG

Inne kamienie, z których korzystał diabeł leżą w okolicach między Moryniem a Cedynią. I tak na przykład jeden z nich, wielki głaz z gładką, górną powierzchnią  leży na granicy między Żelichowem a Golicami; znajduje się na nim duża ilość najczęściej okrągłych dziur o głębokości ok. jednego do półtora cala leżących bardzo blisko siebie. Te ślady powstały przez to, że diabeł samotnie na tym kamieniu grał w kręgle. Niedaleko leży mniejszy kamień z widocznymi śladami krowy, a dalej inny ze śladami lwa, psa i krowy- te ślady wzięły się stąd, że te trzy zwierzęta przebiegły po nim gdy był jeszcze miękki.

W dawnych czasach było dużo podobnych kamieni w tych okolicach, ale zostały zniszczone, bądź zabrane.

Powyższy fragment oparty jest na moim tłumaczeniu niemieckiego tekstu otrzymanego od niezastąpionego pana Adama. Jezioro Morzycko o powierzchni 362 ha i głębokości 59 m oraz przejrzystości wody dochodzącej do 7 metrów kryje w sobie jeszcze jedną tajemnicę: jest to wrak radzieckiego myśliwca Jak- 9 zestrzelonego w 1945 r. Organizowane do niego wyprawy płetwonurków odbywają się pod baczną kuratelą przewodników, gdyż samolot jest zabytkiem chronionym przez prawo i dewastacja polegająca na przykład na chęci zabrania ze sobą „ na pamiątkę” najmniejszej nawet śrubki jest karalna. Te środki ostrożności są jak najbardziej wskazane,  gdyż znaleziono ślady na dnie świadczące o próbach wydobycia na powierzchnię… silnika samolotu ważącego tonę…

Przy pewnej dozie wyobraźni można tam dopłynąć „ na sucho”: z drewnianego pomostu,( do którego dojść można przez Furtę Jeziorną) widać czerwoną boję umieszczoną w odległości ok. 50 m od brzegu. Pod nią, na głębokości ok. 7 metrów leży zatopiony saperski ponton, a tuż obok niego silnik maszyny i jej dziób z wbudowanym mechanizmem zamka karabinu maszynowego. Kilkanaście metrów dalej na wschód spoczywa na dnie kolejny ponton, przy którym widać część ogonową samolotu z tylnym kołem. Oto film z podwodnej eskapady: http://www.youtube.com/watch?v=3d7oRgfeKbE&feature=player_embedded

I fotki- już mego autorstwa:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.059. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.060. (Kopiowanie).JPG

Byłem zaskoczony ogromem prac prowadzonych w bezpośredniej bliskości jeziora. Niejedna metropolia może pozazdrościć temu małemu, liczącemu sobie 1650 mieszkańców miasteczku tak imponującej promenady: pięknie wybrukowane alejki z ławeczkami i stylowymi lampami, leśny amfiteatr, wspaniałe kąpielisko z drewnianym pomostem i takąż, ażurową wiatą w narożniku, piaszczysta, wygrabiona plaża, miejsce na ognisko- jednym słowem- Europa! Sądzę, iż obecne władze chcą powrócić do międzywojennej sławy znanego kurortu tłumnie odwiedzanego m.in. przez gości z niedalekiego w sumie Berlina.

Wszystko wskazuje na to, że ich zapał, pracowitość oraz oddanie sprawie szybko dadzą oczekiwane efekty.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.061. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.062. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.063. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.064. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.065. (Kopiowanie).JPG

Z każdego zakątka Morynia widać wysoką wieżę najstarszego i najdziwniejszego kościoła na Pomorzu Zachodnim, zbudowanego w miejscu, gdzie wg. legendy znajdowała się świątynia Światowida. Czworokątna wieża o grubych murach, niewielkich oknach- jakby strzelnicach- oraz wąskich schodach każe myśleć, że miała charakter obronny. Niespotykane jest również to, że jest przelotowa co według niektórych miało służyć wygodzie bogaczy, aby ich powozy mogły podjeżdżać pod same drzwi kościoła bez konieczności zawracania. Prawda jest zupełnie inna: tego typu budowle często spotykane są we Francji i fakt ten jest kolejnym dowodem słuszności pewnej tezy zawartej w umieszczonym dalej odnośniku do tekstu o tajemniczych szachownicach. Jedną z nich znalazłem na murze wspomnianej wieży:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.067. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.068. (Kopiowanie).JPG

Wnętrze świątyni kryje w sobie same niezwykłości: przede wszystkim najstarszy w Polsce stół ołtarzowy wybudowany z kostek granitowych z XII w., starszy od kościoła o sto lat.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.070. (Kopiowanie).JPG

Fakt ten zapalił czerwone światełko w mojej głowie, czego skutkiem była lektura takich książek i artykułów jak:

Mirosław Rajter – „ Dzieje Słowiańszczyzny”

http://www.upadeknarodu.cba.pl/slowian.htm

http://www.slowianskawiara.hekko.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=387&Itemid=37

http://slowianin.wordpress.com/tag/3000-lat-panstwa-polskiego/

http://slowianin.wordpress.com/2012/08/01/gdzie-podziali-sie-germanie/

http://www.pch24.pl/swieci-krolowie--czyli-o-sojuszu-tronu-ze-swietoscia,5243,i.html

http://gwiazdy.com.pl/component/content/article/4161-tajna-historia-polskiego-chrzecijastwa

Ciekawych zapraszam do zapoznania się z ich( jakże fascynującą) treścią, natomiast dla mniej cierpliwych mam krótką informację: początkowo na terenach Polski funkcjonowało chrześcijaństwo „ bizantyjskie” głoszone m. in. przez świętych Cyryla i Metodego. Dopiero w wyniku( nie zawsze zgodnych z przykazaniem miłości bliźniego) działań Niemców zapanował u nas kościół niemiecki. Oczywiście gra toczyła się o tzw. kasę- tu w postaci dziesięciny wpłacanej do skarbców odpowiednio Konstantynopola, bądź Rzymu. Oczywiście „ przy okazji” wymazano z kart historii nie tylko władców Polski sprzeciwiających się takiemu obrotowi sprawy, ale nawet „ niewygodnych” świętych.

Cóż, nie od dzisiaj robi się wszystko dla władzy i pieniędzy.

Wróćmy jednak do kościoła w Moryniu:  ciekawe są także: drewniana ambona z początku XVIII w. przypominającą wielki puchar, czy też osiem tzw. zacheuszków, czyli krzyży o fantazyjnych kształtach umieszczanych z okazji poświęcenia kościoła. Jednak najbardziej zauroczyło mnie XIV- wieczne malowidło przedstawiające słabo widoczne postacie dwóch nieszczęsnych białogłów upychanych do beczki przez diabła. Jego dwaj kompani spokojnie rozgrywają sobie w tym czasie partyjkę szachów przy wtórze muzyki wygrywanej na flecie przez trzeciego z nich miast- jak przystało na gentelmanów- rzucić się na pomoc damom.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.071. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.072. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.073. (Kopiowanie).JPG

Tuż koło ołtarza ujrzałem aż dwie szachownice, więc najwyższa pora na wyjaśnienie o co w tym wszystkim chodzi. Aby do tego dojść spędziłem sporo czasu nad całą masą książek, skryptów i oczywiście przed ekranem komputera, czego efektem końcowym stał się spory elaborat, więc umieściłem go w odnośniku poniżej. Mam nadzieję, że się z nim zapoznacie i aby Was zaciekawić zdradzę tylko jego tytuł: „ Szachownice, święty Jan i Kosmologia”.

Zapraszam do lektury TUTAJ.

Dodatkowym magnesem przyciągającym turystów do Morynia jest otwarty 15 listopada 2011 r. geopark „ Kraina polodowcowa nad Odrą”. Istnieje już miejska ścieżka geoturystyczna „ Promenada Wielkiego Raka” z wielce interesującym odcinkiem nazwanym „ Aleją gwiazd plejstocenu”, gdzie umieszczono odlane w brązie tropy dziesięciu zwierząt z epoki lodowcowej oraz tablice z rysunkami i informacjami na ich temat.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.081. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.082. (Kopiowanie).jpg

Do murów przytulony jest stary cmentarz żydowski:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.083. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.084. (Kopiowanie).JPG

Zapominając o swoim wieku wspiąłem się na tzw. hełm wieży kościoła.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.085. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.087. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.088. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.089. (Kopiowanie).JPG

Przede mną roztaczał się przepiękny widok na Moryń, Jezioro Morzycko i najbliższą okolicę:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.090. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.091. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.092. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.093. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.094. (Kopiowanie).JPG

Z kolei Pan Adam zaprasza na wirtualny spacer po Moryniu:

http://www.moryn.pl/strony/menu/212.dhtml

Jeszcze parę zdjęć z miasteczka, które zapadło mi głęboko w serce( w tym kilka zrobionych przez „ starszego kolegę):

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.095. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.096a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.097. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.097a. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.098. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.098a. (Kopiowanie).JPG

Bardzo dziękuję panu Adamowi Nowińskiemu za dostęp do wielu materiałów o Moryniu oraz za serdeczne przyjęcie, jakie mi zgotował w swym przepięknym mieście. Pan Adam jest jego fascynatem ( wcale mu się nie dziwię- ja też „ zachorowałem na Moryń”) i jednym z ludzi, dzięki którym już w przyszłym roku turyści będą mogli za niewysoką opłatą skorzystać z noclegów w całorocznym Szkolnym Schronisku Młodzieżowym, ul. Dworcowa 4( schronisko@moryn.pl, tel. 697 029 064- 24h!)

www.tur-mor.moryn.pl

Innym miejscem, które wspominam z wielką atencją jest Bistro- Pub „ Pod Rakiem” ( ul. Szeroka 10A. Tel.: 608 752 259, 602 224 436). Zapewniam Was, że w promieniu wielu kilometrów od tego miejsca nie dostaniecie tak pysznego jedzenia! To jest NAPRAWDĘ- domowa kuchnia! Nieważne- śniadanie, obiad, czy kolacja- wszystko jest świeże, przygotowywane przez przemiłą panią kucharkę„ na bieżąco”, a nie podgrzewane w tzw. - przepraszam za słowo- mikroweli. Pani była tak miła, że otworzyła nam drzwi i nakarmiła przed oficjalną godziną otwarcia. Dziękuję!

Kręcąc się po okolicach Morynia zajrzałem do Gądna, o której pierwsze wzmianki pochodzą z roku 1460. Dogorywa tam ruina pałacu zbudowanego pod koniec XIX wieku przez syna starosty- Friderick’a von Mühleim. On to założył piękny, sięgający aż do brzegów jeziora park pałacowy ze stawami i oczkami wodnymi połączonymi rowami i podziemnymi przepływami(!) z Jeziorem Morzycko. Do dzisiaj zachowało się kilka pomnikowych drzew, a z ciekawszych okazów flory można wymienić daglezję zieloną, świerk kaukaski, wiąz górski, tawułę ożankolistną i amforę krzewiastą.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.099. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.100. (Kopiowanie).JPG

Zapomniałbym o mrocznej postaci Karla Friedricha Mascha!

Świat powitał tego dobrego człowieka 28 kwietnia 1824 roku w Barlinku, w rodzinie robotnika leśnego. Fakt ten miał niebagatelne znaczenie dla jego przyszłego życia, gdyż dosłownie aż do śmierci związał się z lasem.( Aby nie przedłużać swej opowieści pominę czasy trudnego dzieciństwa i młodości. ) Po powrocie z wojska nie mógł znaleźć uczciwej pracy i przez dłuższy czas mieszkał w leśnej ziemiance gdzieś pod Pyrzycami, z której wyruszał na żebry, ew. drobne kradzieże. Nie potrzebował zbytnio wysilać swego mózgowia, aby dojść do- słusznego skądinąd- wniosku, że skoro łaska pańska na pstrym koniu jeździ, to lepiej ukraść tegoż konia, niż na nią liczyć. Niestety nie ograniczał się tylko do kradzieży- z jego ręki zginęło kilkadziesiąt osób. W końcu, po siedmiu latach intensywnej, acz dalekiej od miłosiernych wzorców działalności został ujęty w 1863 roku, osądzony w Kostrzynie i tamże stracony.

Najbardziej znana zbrodnia wydarzyła się nocą z 9 na 10 września 1860 roku w karczmie w nieistniejącej już wsi Stolpchen. Spotkali się w niej Masch i brat żony karczmarza, miejscowy czeladnik kowalski Karl Ludwig Liebig. Jego siostra- Emilie Brandt miała dość wspomagania brata- pijaka i odmówiła mu definitywnie dalszej pomocy finansowej. Rozżalony Liebieg przysiadł się do samotnie pijącego w kącie karczmy nieznajomego i razem z nim topił w kuflu piwa swój żal do życia. Efektem ich rozmowy były zwłoki małżeństwa karczmarzy odnalezione następnego poranka przez służącą. Organa ścigania nie musiały tym razem angażować słynnego Scherlocka Holmesa, by dojść do wniosku, kto i z kim dokonał tej zbrodni. Obu panów dosięgła karząca ręka sprawiedliwości, dzięki czemu prawi obywatele, w tym mieszkańcy Morynia mogli już spać spokojnie.

Jeżdżąc po okolicach wstąpiłem do wsi Nowe Objezierze, w której w XIV i XV w. mieszkali Waldensi. Ich żywot zakończył się w momencie, gdy pewna „ dobra dusza” doniosła o tym fakcie papieskiemu inkwizytorowi: ten nazwał osadę „ heretycką” i dalszy ciąg możecie sobie sami dopisać. W innej małej wiosce Dolsko( parę km na północ) znalazłem kolejną szachownicę ukrytą na murach kościoła.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.102. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.103. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.105. (Kopiowanie).JPG

Następne szachownice znalazłem w Czachowie położonym ok. 3 km na zachód od wsi Orzechów, ok. 8 km na wschód od Cedyni. Pierwszą z nich już na słupie bramy:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.106. (Kopiowanie).JPG

Prawdę mówiąc przyjechałem do małego kościółka w Czachowie nie dlatego, że jest to jeden z najstarszych wczesnogotyckich kościołów Pomorza Zachodniego, ale z powodu odkrytych w 1979 r. polichromii z XIV w. Przez cztery stulecia były one przykryte wieloma warstwami farby- podejrzewam, że nie tylko dlatego, iż luteranie przeciwni są sakralnej sztuce figuralnej. Oglądając te malunki zastanawiałem się nad stanem umysłu ich twórcy: umieszczone są w sposób tak chaotyczny, że aż nierealny. Poza tym- nie chwaląc się- nawet ja wykonałbym je lepiej. Miałem niezły ubaw patrząc na postacie, których kończyny dolne przedstawione są zawsze z profilu, zaś korpusy frontalnie, palce wyglądają niczym szpony, a na twarzach widnieją wielkie nosy i szeroko otwarte usta wypełnione często zębami niczym z tartacznej piły.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.106a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.107. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.108. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.109. (Kopiowanie).JPG

Szczyt swych możliwości twórczych artysta osiągnął malując dwóch rycerzy: jeden przez pióra na hełmie ustawione w iście indiański sposób przypomina Apacza, drugi dzierży w dłoni sztandar kojarzący się wyłącznie z parasolką. Między nimi widnieje konik bez nóg i ogona, co może i lepiej, gdyż nogi jednego z pozostałych wierzchowców wykrzywione są w sposób na 100% uniemożliwiający poruszanie się. I tu jest szachownica:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.110. (Kopiowanie).JPG

Mogę tylko domyślać się, że wiele z tych bohomazów przedstawia grzechy i występki ludzkie: postać z mieczem oznacza zatem morderstwo, osobnik z wielką głową i nożyczkami(?) przy uchu- kradzież( karaną w średniowieczu obcięciem tego fragmentu grzesznego ciała), natomiast człek z kielichem- pijaństwo. Są też dwie „ piękności” płci odmiennej z wąską szparą zamiast ust- jedna w czarnej, „ złej” sukni, druga w białej, czyli „ dobrej” i w dodatku z liliami na głowie wyglądającymi niczym potrójne poroże. Może chodziło o próżność/ pobożność, ew. głupotę / mądrość?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.111. (Kopiowanie).jpg

Dawne tabernakulum znalazło dość nietypowe zastosowanie, chyba niezbyt zgodne z zasadami ochrony zabytków:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.111a. (Kopiowanie).JPG

Niestety- i tutaj dotarły wpływy sekty pewnego cwanego typka z Torunia, którego wyznawczynie paradujące z dumą w pociesznych berecikach wymogły zasłonięcie postaci diabełka skleconym naprędce „ ołtarzem”. Wystarczyło na dykcie zawiesić obrazek zakupiony na wiejskim targu za całe 26 złotych, aby powstał obiekt kultu religijnego nie do ruszenia w naszym kraiku. Drugie zdjęcie właśnie im dedykuję…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.112. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.113. (Kopiowanie).JPG

Jeszcze kilka ujęć malunków szalonego artysty(do niektórych miałem bardzo utrudniony dostęp, skąd ich niezbyt dobra jakość).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.114. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.116. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.115. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.117. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.118. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.119. (Kopiowanie).JPG

Atmosfera panująca w małym kościółku oraz jego surowa architektura w połączeniu ze wspomnianymi malowidłami są nie do odtworzenia za pomocą zdjęć. To po prostu TRZEBA przeżyć osobiście, więc choćby dlatego krótka moja mowa: ruszajcie Panie i Panowie hyżo do Czachowa!J

Jako, że opisywane trasy przypominają ślady pijanego rajdowca wróciłem na północ do Chojny. Przejeżdżałem przez to miasto wcześniej( p. „ Gotyckim szlakiem- kontynuacja”), ale jego opis zostawiłem sobie na obecną relację jako bardziej pasującą do jej tytułu.

Miasto ma bardzo ciekawą historię: do początków XVII w. było najważniejszym ośrodkiem gospodarczym Nowej Marchii, lecz wojna trzydziestoletnia i straszliwa epidemia doprowadziły je do całkowitego upadku. W 1945 r., w wyniku szczególnie zaciętych walk zniszczeniu uległo 75% zabudowań- szczęśliwym trafem nie dotyczyło to wielu zabytków architektury średniowiecznej, w tym ciągu murów obronnych z XIV i XV wieku otaczających niemal całe Stare Miasto.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.120. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.121. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.122a. (Kopiowanie).JPG

Jedną z najpiękniejszych, gotyckich bram obronnych w Polsce jest tutejsza Brama Świecka z XV w. o kwadratowej podstawie, zdobiona trzema rzędami blend, dekoracyjnym fryzem i zębatym gankiem obronnym. Powyżej wznosi się ośmioboczna wieża z czterema narożnymi wieżyczkami zakończonymi hełmami. Całość wieńczy wieloboczny, stożkowy hełm główny.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.123. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.124. (Kopiowanie).JPG

Pozostałe budowle są równie ciekawe: Brama Barnkowska z zębatym murem obronnym i spiczastym hełmem, czatownia i Baszta Piekarska zdobiona gotyckimi blendami, Baszta Więzienna( zwana też Prochową) wzniesiona na planie kwadratu, od zewnątrz półokrągła, czy też Baszta Bociana o charakterystycznym, siodłowym dachu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.125. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.126. (Kopiowanie).JPG

Największą budowlą Chojny jest dzieło Henryka Brunsberga- jednego z najwybitniejszych architektów epoki średniowiecza- czyli trójnawowy kościół farny, obecnie odbudowywany po zniszczeniach z 1945 roku. W pewnym sensie to dobrze, gdyż wejście na wieżę było zamknięte( pozdrowienia dla kolegi kardiologa!) Do roku 2008 był to najwyższy obiekt sakralny na Pomorzu Zachodnim dzięki dobudowanej w latach 1859- 1861 neogotyckiej wieży wspinającej się na niebotyczną( nomen omen) wysokość 102, 5 m. Palmę pierwszeństwa odebrała mu dopiero w 2008 roku bazylika katedralna w Szczecinie z iglicą wznoszącą się 110 metrów ponad poziom naszego globu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.128. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.130. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.131. (Kopiowanie).JPG

W pobliżu świątyni wznosi się późnogotycki ratusz, jeden z najpiękniejszych obiektów tego typu w Polsce. Wybudowano go na początku XIV w. na fundamentach spalonego w 1316 r. domu kupieckiego. W latach 1433-1461 ozdobiono go zaprojektowanymi przez wyżej wspomnianego Henryka Brunsberga szczytami i koronkowymi dekoracjami fasad. Kolejne przebudowy miały miejsce w XVIII i XIX wieku, kiedy to wprowadzono zmiany architektoniczne w stylu neogotyckim. W 1945 r. zostały z niego tylko gruzy i zgliszcza, które dopiero w latach 80 XX wieku odbudowano do obecnego kształtu. Obok niego stoi pomnik poświęcony poległym i tym, którzy przeżyli, aby utrwalić polskość tej ziemi.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.134. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.134a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.135. (Kopiowanie).JPG

Za Bramą Świecką, przy wylocie do Krajnika Dolnego widać ruiny późnogotyckiej świątyni św. Gertrudy z 1409 r. stojącej przy cmentarzu wojennym z grobami blisko 4 tysięcy żołnierzy radzieckich poległych w trakcie walk w 1945r. Istnieje jeszcze jeden, trochę zapomniany cmentarz obywateli dawnego Związku Radzieckiego leżący kilkaset metrów dalej na południowy- zachód( przy drodze do Cedyni). Spoczywają tu nie tylko żołnierze, ale i cywile zmarli już po zakończeniu drugiej wojny światowej. Pośród nagrobków znalazłem tablicę z dwujęzycznym- polsko- rosyjskim napisem: „Pamięci spoczywających na tym cmentarzu 237 żołnierzy Północnej Grupy Wojsk Armii Sowieckiej i członków ich rodzin zmarłych po zakończeniu II wojny światowej w Chojnie, Szczecinie i Stargardzie Szczecińskim”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.136. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.137. (Kopiowanie).JPG

Przy wyjeździe na Szczecin, tuż za murami obronnymi i Basztą Więzienną, w parku, przez który przepływa Rurzyca rośnie jeden z największych i najstarszych w Polsce platanów klonolistnych zwany Olbrzymem, liczący sobie- bagatela- 270 lat, o wysokości 33 m i obwodzie pnia 10, 5 m.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.138. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.139. (Kopiowanie).JPG

W trakcie spaceru urokliwymi uliczkami dotarłem do klasztoru i kościoła Augustynianów z XIII w. z charakterystycznymi wieżyczkami. W czasach Reformacji pełnił funkcję magazynu i szpitala.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.140. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.140a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.141. (Kopiowanie).JPG

Mała dygresja „ motocyklowa”: wśród mieszkańców Chojny funkcjonuje całkiem spora grupa ludzi mających benzynę we krwi. Od ponad 30 lat działa tu klub motocrossowy organizujący zawody w randze Mistrzostw Polski, a maniacy taplania się w błocie w pojazdach 4x4 czynią to w trakcie zlotu pojazdów terenowych.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.141b. (Kopiowanie).JPG

Wśród tzw. banerów reklamowych najwięcej jest ofert wszelakich salonów masażu, tudzież agencji towarzyskich. Można powiedzieć- cały las. I my się dziwimy, że po takim przywitaniu na naszej ziemi Niemcy myślą o Polsce tak, jak myślą. Małym promyczkiem innej normalności był salon „ Arlekin”. Kiedyś to Cysorz miał klawe życie, teraz raczej poczciwy Reks.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.141c. (Kopiowanie).JPG

Z Chojny wyjechałem na wschód drogą nr 26. Po ok. 12 kilometrach wjechałem do Trzcińska- Zdroju i po lewej stronie zobaczyłem cmentarz, a na nim znalazłem pomnik poświęcony żołnierzom i jeńcom wojennym z 1945 r. oraz obelisk z nazwiskami mieszkańców miasta poległych na frontach I wojny światowej. Ten ostatni został uroczyście odsłonięty 16 listopada 1924 r. na przykościelnym placu, a miejscowa drukarnia wydała z tej okazji specjalną pocztówkę, na której przedstawiono fotograficzną historię głazu: od jego odkrycia, przez transport aż po budowę.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.142. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.144. (Kopiowanie).JPG

Jest to miasto, które najbardziej ucierpiało nie w 1945 r., ale trzy lata później, oczywiście za sprawą Armii Czerwonej.

Bardzo ciekawa jest historia Trzcińska- Zdroju. Jeśli wspomnę o czasach słowiańskich to tylko po to, by wymienić melodyjną nazwę jednego z plemion pomorskich zamieszkujących te tereny zwanego Licicavikami. Resztę pominę i zatrzymam się na chwilę dopiero w XVIII wieku, a konkretnie w trzynastym dniu drugiego miesiąca Roku Pańskiego 1281, w którym margrabiowie brandenburscy Jan II i Otton IV nadali osadzie prawa miejskie. Do dzisiaj zachował się ówczesny układ architektoniczny oraz XIII- wieczny gotycki kościół mariacki. Miasto od zarania swych dziejów korzystało z położenia na ważnym szlaku handlowym biegnącym z Poznania aż do grodów nadmorskich. W centrum miasta wybudowano dom kupiecki, który po pewnym czasie zaczął pełnić funkcję ratusza( obecnie jest uważany za jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych tego typu budynków w Polsce). Pierwsza o nim wzmianka pochodzi z roku 1409, kiedy to mieszkańcy miasta, wraz ze wzrostem jego handlowej funkcji postanowili wybudować dom kupiecki zwany przez nich „ Theatrum”. Pod koniec XIV wieku został on mocno przebudowany głównie w celu adaptacji na siedzibę władz miejskich. W 1550 r. podwyższono go o jedną kondygnację zakończoną wysokim dachem. Szczyty ozdobiono gęstą siecią dekoracji maswerkowej zachowanej do dzisiejszego dnia. Wnętrza ozdobiono typowymi dla stylu gotyckiego sklepieniami siatkowo- krzyżowymi, które pokryto w dobie renesansu renesansową polichromią z ornamentem roślinnym- niedawno odkrytą i zakonserwowaną.

Budynek był wielokrotnie przebudowywany w zależności od różnorodnych funkcji, jakie spełniał: od funkcji handlowych, przez religijne i urzędowe aż do wymiaru sprawiedliwości. Był taki czas, kiedy na parterze odbywały się jarmarki i działała hala targowa, a jeszcze na początku XIX w. wokół ratusza stały jarmarczne budy. Po 1945 r. na parterze mieścił się karcer zamykany okutymi drzwiami pilnowany przez… jednego milicjanta- tak liczna była obsada ówczesnego posterunku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.145. (Kopiowanie).JPG

Korzystając z głazów narzutowych „ rosnących” w olbrzymich ilościach w okolicy wzniesiono z nich na początku XIV w. mury miejskie o grubości 1 m i wysokości od 6 do 9 m. Miasto otoczono dodatkowo fosą i wałem ziemnym. O ile ten ostatni został w XIX w. zlikwidowany, to mury zachowały się prawie w całości do naszych czasów( to „ prawie” oznacza brak 200 metrów z pierwotnych 1700).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.146a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.147. (Kopiowanie).JPG

Uratowały się dwie baszty: Prochowa( okrągła) i Bociania( kwadratowa) słynąca z powodu ulokowanego na niej od początku XIX wieku najstarszego, udokumentowanego gniazda bocianiego w Europie.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.148. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.149. (Kopiowanie).JPG

Najwyższą( 23 m) i najbardziej okazałą była Brama Strzeszowska, rozebrana niestety ok. 1870 r. Interesujące w niej było również to, że pierwotnie składała się z dwóch wież, między którymi ciągnął się wysoki mur: zachodniej- kwadratowej o dwuspadowym dachu, wysokiej na 15 m i wschodniej, stojącej dokładnie w kierunku ulicy. Jednak najważniejszą i najsilniejszą była Brama Myśliborska o wysokości 20 m. Aby do niej wejść trzeba było pokonać 20- metrowy wąski korytarz obudowany murem i zakończony małą bramką. Dodatkowym elementem obronnym była tzw. brona, czyli początkowo drewniana, następnie żelazna krata z kolcami oraz potężne, podwójne drzwi bukowe okute gwoździami z dużymi łbami. Brama posiadała stałą obsadę, uzbrojenie i zapasy jedzenia, przez co mogła prowadzić walkę nawet w przypadku okrążenia. Wewnątrz nie było schodów i do wyższych kondygnacji można było się dostać jedynie za pomocą drabin. Tak samo zbudowana i wyposażona była Brama Chojeńska. Dodatkowymi fortyfikacjami były baszty wzniesione z kamienia z późniejszą nadbudową ceglaną o podobnej do bram konstrukcji i wysokości dochodzącej do kilkunastu metrów. Na parterze składowano zapasy żywności, na wyższych zaś piętrach proch oraz broń.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.150. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.150a. (Kopiowanie).JPG

Ograniczę się tylko do wymienienia pozostałych zabytków: kościół z XIII- XIV w., kamienica na rogu ul. Kościuszki i Chojnickiej z końca XIX w., kamienica na ul. 2 lutego 20, dom przy ul. Kościuszki 7, część szkoły przy ul. 2 lutego 3, poczta przy Rynku z 1885 r.

Trzcińsko- Zdrój szczyciło się swoim browarem działającym w latach 1886- 1920, którego bursztynowy produkt miał bardzo dobrą markę i był chętnie spożywany w całej okolicy. I jest nadal, ale patrząc na etykiety widniejące na pustych flaszkach walających się po krzakach widać, że jakość konsumowanego piwa dramatycznie spadła na tzw. „ zbity pysk”.

Jednak największą sławę( i pieniądze) przyniosły miastu otaczające je… trzęsawiska i bagna.

Zaczęło się tak: w pewien wiosenny poranek roku 1897 dostojna grupa elegancko ubranych mieszczan z doktorem Badingiem na czele postanowiła sprawdzić, co kryją niegościnne błota. Ku ich radości wysłane do Berlina próbki wykazały obecność leczniczej borowiny o wysokiej zawartości składników mineralnych- głównie żelaza i siarki. Już 13 grudnia Rada Miejska podjęła decyzję o budowie kurortu. Plany wykonane w równie błyskawicznym tempie nosiły datę 10 stycznia 1898 r. i były podpisane przez miejscowego mistrza murarskiego Puhlemanna. Budowa domu uzdrowiskowego trwała dokładnie 11 miesięcy i w następnym roku z dobrodziejstw Trzcińskiej borowiny skorzystało pierwszych 124 kuracjuszy. W 1906 r. uzdrowisko nabyła firma Krebs i Siewart z Berlina, która zleciła jego znaczną rozbudowę obejmującą m. in. budowę werandy zachowanej do naszych czasów. Rok później miasto uzyskało( jako jedyne w Nowej Marchii) prawo używania w swej nazwie słowa „ Zdrój” dzięki czemu stało się jedynym w okolicy„ urzędowym Badem”. W 1912 r. wybudowano w parku zdrojowym pawilon muzyczny, w którym odbywały się „ Koncerty Ogrodowe” gromadzące licznych słuchaczy( przebudowany dopiero w latach 70- tych XX w.) Oferowano również przejażdżki łodziami wynajmowanymi w dwóch przystaniach nad jeziorem. Tamże znajdował się „ Dom na palach” z przebieralniami, obok którego ustawiono drewniane „ wanny” zanurzone częściowo w wodzie i służące bezpiecznej kąpieli bardziej wrażliwym, a delikatnym damom. W 1921 r. budynki wraz z całą infrastrukturą kupiła Kasa Chorych z Chojny i ta data jest początkiem rozkwitu uzdrowiska.  Tak, tak!! Kiedyś Kasy Chorych służyły pacjentom, a nie osobnikom nazwanym przez Kurta Vonneguta Jr. „ biurwami”. Zaprawdę: dziwne to, ale prawdziwe! Rozbudowano główny budynek dla kuracjuszy przeznaczając dla nich pierwsze piętro z werandą, z której rozciągał się wspaniały widok na park zdrojowy i jezioro. Od 1929 r. kurort pracował „ pełną parą”: poza kąpielami borowinowymi oferowano łagodne kąpiele igliwiowe( sosnowe), solankowe, kwasowo- węglowe, tlenowe i absolutną nowość: elektryczne kąpiele świetlne( fototerapia?) Leczono następujące stany chorobowe: reumatyzm, paraliż i bóle spowodowane zapaleniem nerwów obwodowych( zwłaszcza ischias), podagra po przebyciu ostrego stanu choroby, zmiany stawowe( zesztywnienia, wykrzywienia), choroby kobiece, niedokrwistość, ogólne stany osłabienia i stany wyczerpania. Turnus leczniczy trwał 4 tygodnie i w tym czasie wykonywano 18 kąpieli oraz masaże.

Dwa archiwalne zdjęcia „ z epoki”:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.151. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.152. (Kopiowanie).jpg

Dzięki nowemu połączeniu kolejowemu z Berlinem i Szczecinem oraz ambulansom pocztowym zniknął dla chorych z całej północnej Europy problem dotarcia do uzdrowiska. Osobom niepełnosprawnym zapewniano transport wygodnym wózkiem inwalidzkim ze stacji kolejowej do kurortu- rzecz nie do pomyślenia dla obecnych władz Narodowego(??) Funduszu(??) Zdrowia(??)

W maju 1945 r. Trzcińsko- Zdrój stał się filią uzdrowiska Połczyn- Zdrój i był stamtąd administrowany. Pensjonariuszami byli wyłącznie inwalidzi wojenni kierowani na leczenie z Połczyna i „ na skierowanie” z Ministerstwa Zdrowia. Przysłowiowym „ gwoździem do trumny” był konflikt między władzami miasta w postaci burmistrza Kamińskiego a energicznym dyrektorem sanatorium kpt. Jankowskim. W 1948 r. zdemontowano specjalistyczne wyposażenie i wysłano je do Połczyna- Zdroju. Tamże udali się kpt. Jankowski wraz z doktorem Raczkiem i w ten sposób zakończyła się powojenna historia uzdrowiska Trzcińsko- Zdrój. Obecnie w smętnych resztkach domu zdrojowego od połowy lat 50- tych XX wieku funkcjonuje Dom Opieki Społecznej.

A co z tym ma wspólnego wspomniana na wstępie Armia Czerwona? Otóż Sowieci zajęli po Niemcach bazę lotniczą pod pobliską Chojną i nie w smak im było, aby za duża liczba obcych ludzi kręciła się po okolicy( cziort znajet, ilu szpionów byłoby wśród kuracjuszy?)  Nużna było zlikwidować uzdrowisko, aby nasi ówcześni bracia nie przeżywali za często silnych stresów związanych z wypatrywaniem ukrytych po krzakach Jamesów Bondesów.

Ruszyłem dalej na wschód w kierunku Myśliborza.

Po drodze zatrzymałem się w miejscowości Rów kierowany niezdrową chęcią zostania nadzwyczaj majętnym człowiekiem. Niestety, to marzenie i tutaj nie mogło się zrealizować, gdyż spóźniłem się o 22 lata: w 1989 roku odkryto we wsi przeogromny skarb monet pochodzących głównie z Brandenburgii, Pomorza Zachodniego, Polski i Litwy liczący sobie dokładnie 2232 monety, ukryty w ziemi po 1529 r.

Wielce zasmucony pojechałem dalej, by po 7 kilometrach strasznej drogi zatrzymać się we wsi Golenice, a właściwie na południe od niej, nad jez. Dobropolskim, gdzie stał niegdyś zamek, o którym pierwsze wzmianki pojawiły się już w XIII- wiecznych kronikach. Pierwszym znanym lennikiem margrabiego na zamku w Golenicach był Dietrich von Kerkow, panujący tu do 1276 r.  Przekonałem się nie raz, że jedynie zdjęcia satelitarne najlepiej potrafią oddać kształt i wielkość dawnego założenia zamkowego( dziękuję, Google Earth!) Proszę bardzo:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.152a. (Kopiowanie).jpg

W lokalnym kościele pracuje kolega księdza Natanka, który swoje owieczki ostrzega sporymi tablicami mówiącymi o niebezpieczeństwach związanych z takimi straszliwymi, kacerskimi i szatańskimi znakami jak np. Yin- Yang itp. Nie wiedziałem nawet, że poczciwa pacyfka jest arcygroźnym krzyżem Nerona. Wielce ciekawa lekturaJ Nawet mój aparat fotograficzny padł ze strachu i zgrozy, więc aby poznać prawdziwą Prawdę Objawioną musicie niestety sami się tam pofatygować…

Ruszyłem w dalszą drogę i już za chwilę dotarłem do Myśliborza.

Obecna nazwa miasta powstała decyzją Komisji Urzędu Rady Ministrów w 1945 r. i pochodzi od staropolskiego imienia Myślibor, czyli Ten, Który Obmyśla Walkę, bardzo popularnego na Pomorzu, a wg niektórych od nazwy grodu z okolic Pyrzyc zapisanej w kronice z 1238 r. jako Mezlibori.

Oto legenda rodu Myślibora:

Wileci, czy jak nas nazywają – Pomorzanie – przybyli w te okolice znad wielkiego oceanu. Na czele wędrujących z północy na południe kroczył wiekowy starzec i mędrzec Wszesimir. Za nim jego synowie i inne rody. Na przedzie każdego z rodów niesiono znaki rodowe: węże, ptaki oraz broń. W czasie wędrówki Wszesimir wskazywał swoim synom miejsca, w których mieli osiąść ze swoimi rodzinami. Wszędzie, gdzie ich wysyłał powstawały osady. Okolica była urodzajna, a liczne lasy, rzeki i jeziora mogły zapewnić pożywienie na długi czas. Zimy były ostre, śniegi zasypywały okolice grubą warstwą i wtedy żaden wróg nie mógł im zagrozić. Przez długi czas walczyli z naturą: karczowali puszczę, wypalali chaszcze, osuszali podmokłe tereny i zakładali pola. Na polach budowali wioski, a w trudno dostępnych miejscach – grody. W kierunku zachodzącego słońca Wszesimir wysłał dwóch najstarszych synów: Myślibora i Lipiana. Na północ powędrowali: Świętopełek i Reczko. Kolejni trzej bracia przybyli z Wszesimirem nad jeziora Klukom i Sowno. Wszyscy oni: Świętobór, Radomir i Dobiegniew założyli swoje grody. Najdłużej u swojego boku mędrzec trzymał Dobiegniewa, ale w końcu i jemu pozwolił, żeby założył własne gniazdo.

Wszesimir zamieszkał w chacie na wysokiej górze, nad jeziorem Klukom. Zanim zezwolił swoim synom założyć własne osiedla, zebrał ich niedaleko wzgórza, w pobliżu wioski i kazał, aby każdy z nich w jednym miejscu zasadził świętą lipę. Drzewo miało symbolizować, że pochodzą z jednego rodu. Z biegiem czasu drzewa urosły, a rosnąc obok siebie wyglądały jakby wyrastały z jednego pnia Odtąd też drzewa i miejsce nazwano „Lipą siedmiu braci” albo „Siedmioma bratnimi lipami”. Każdy z braci wzniósł wielki gród obronny, który otrzymał nazwę od swego założyciela. Dopóki żył Wszesimir pomiędzy braćmi panowała zgoda. Obchodzono wspólnie uroczystości plemienne i wszyscy tworzyli jedno państwo rządzone przez mądrego starca. W czasie takich uroczystości zasiadano pod lipami i bawiono się przez kilka dni. Wtedy też mędrzec wskazywał na drzewa i upominał synów, że gdy jego zabraknie będą musieli być jako te lipy – zawsze razem. Wtedy będą silni. Jeżeli każdy stawał będzie osobno – zginą. Wróżba mówiła, że oni i ich potomkowie będą bezpieczni tak długo, jak długo będą rosły te lipy. Bracia wysłuchali rad ojca, ale po jego śmierci doszło miedzy nimi do swarów i podzielili się krajem. Myślibor pokonał Dobiegniewa. Dobiegniew zebrał wojów i ruszył na Myślibórz. Zginął w tej wyprawie a przyczyną ich waśni była kobieta, którą obaj pokochali. Wzajemne waśnie wykorzystali też sąsiedzi i zaczęli podbijać ziemie Pomorzan. Wojownicze plemię Dragowita, mające swoje siedziby za Drawą, w kilku najazdach zniszczyło grody w Reczu, Raduni i Zamęcinie. Na południu zagrażali Polanie. Wpierw pokonali Świętopełka, a potem Świętobora…

Źródło: http://www.mysliborz.info.pl/historia/legendy/legenda-rodu-myslibora-2.htm

Dla ciekawych podaję link do opracowania historii Myśliborza:

http://www.mysliborz.info.pl/historia/historia-mysliborza.htm

I jeszcze pewna legenda:

O diable i jego czynach.

Z piekłem są zawsze połączone straszne opowieści o jego mieszkańcach, chociaż bywały wyjątki: zdarzało się nieraz, że wezwany na pomoc lub poproszony o jakąś przysługę diabeł w mig wykonywał życzenie. Tak stało się na przykład w czasie wojny trzydziestoletniej.

Przez Ziemię Myśliborską ciągnęły w tym czasie tabory wojska i uciekinierów zmieszane z puszczonymi wolno jeńcami. Jeden z nich- obszarpany i brudny- zatrzymał się w pewnej gospodzie, gdyż czuł, że „ choroba go rozbiera”. Poprosił gospodynię, która go pielęgnowała, by ta na czas jego niemocy przechowała u siebie złote dukaty zdobyte na wojnie. Dobra kobieta solennie obiecała biedakowi, że ten otrzyma swój mieszek z wojennym mająteczkiem jak tylko wyzdrowieje. Kiedy żołnierz wydobrzał na tyle, by wędrować dalej w swe rodzinne strony poprosił karczmarkę o zwrot pieniędzy. Ta jednak stwierdziła, że widać w gorączce coś mu się przywidziało, bo o żadnym depozycie nie było mowy. Oczywiście doszło do awantury, którą przerwał dopiero karczmarz wyrzucając po prostu kłopotliwego gościa za drzwi. Ów dalej gardłował i już chwytał za szablę, aby w ten sposób dojść swych praw, gdy został rozbrojony i obezwładniony przez zgromadzony tłum gapiów. Nieszczęśnika zawleczono przed oblicze sędziego i oskarżono o to, że nie tylko, iż nie chciał zapłacić za pobyt i leczenie, to jeszcze groził swym dobroczyńcom śmiercią, gdy ci zaczęli domagać się należnej im zapłaty. Domniemanego zbója zamknięto w areszcie, by tam czekał na proces. Siedział samotnie pełen goryczy mając za jedynego gościa… diabła obiecującego uwolnienie z więzienia i odzyskanie pieniędzy jedynie za cenę jednej, małej duszyczki. Jeniec wytrwale odrzucał tę zaiste interesującą ofertę handlową, aż w końcu wieczorem przed pierwszym dniem procesu do celi zawitał„ zły” pod postacią bogato ubranego młodzieńca i zaproponował wolność nawet bez spisania odpowiedniej umowy. Więzień doszedł do wniosku, że przyjęcie czarciej pomocy na tak korzystnych warunkach nie będzie miało zgubnych skutków dla chrześcijańskiej duszy i rzeczywiście następnego dnia na salę wkroczył wspomniany wyżej wytworny pan przedstawiając się jako świadek obrony. Zdumiony sędzia usłyszał nie tylko dokładną historię spornych pieniędzy, ale w dodatku dowiedział się, gdzie owe zostały ukryte. Przerażony karczmarz przysięgał na wszystkie świętości, że to nieprawda i dodał na koniec:- „ Jeśli to, co powiedziałem jest kłamstwem niechaj mnie diabeł porwie żywcem z tego miejsca!” Na to tylko czekał osobnik z piekła rodem: śmiejąc się tak przeraźliwie, że aż wszystkim ścierpła skóra pochwycił krzywoprzysięzcę i uleciał z nim przez otwarte okno w wiadomym kierunku.

Żołnierza oczywiście uwolniono, jego miejsce w celi zajęła chciwa kobieta, a stojąca w„ przeklętym” miejscu gospoda popadła w ruinę.

Morał tej opowieści jest następujący:

Obywatelu! Tylko lokata długoterminowa w banku X jest jedyną gwarancją bezpiecznych zysków!

Czekam na odzew banku oferującego mi sowitą zapłatę za wpisanie jego nazwy w miejsce litery X. Tylko proszę nie pchać się w kolejce!.

W XIV w. mury miejskie miały długość blisko dwóch kilometrów i były wzmocnione dwiema bramami oraz 49 basztami rozmieszczonymi co 24- 30 m. Do naszych czasów zachowały się ich fragmenty, a także dwie bramy: Brama Pyrzycka, Brama Nowogródzka  oraz cylindryczna, ceglano- kamienna Baszta Prochowa. Jeszcze w 1881 r. istniała Brama Młyńska , ale jej stan techniczny był na tyle zły, że postanowiono ją rozebrać.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.153. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.154. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.155. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.156. (Kopiowanie).JPG

Ciekawym miejscem jest niewielka, gotycka kaplica św. Gertrudy, w której  w 1933 r. wystawiono trumny ze zwłokami dwóch litewskich lotników poległych w okolicach Pszczelnika. Wspaniały w swej prostocie jest współczesny pomnik stojący w tym miejscu. Niestety, model  samolotu będący jego integralną częścią został ukradziony przez pewnego idiotę, przez co poniższe zdjęcia( wykonane w 2011 roku) zaliczają się do archiwalnych.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.157. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.158. (Kopiowanie).JPG

W szkole przy ulicy Strzeleckiej otwarto w 2003 r. Izbę Pamięci Litewskich Lotników.

Myślibórz był w latach 1398- 1537 stolicą Nowej Marchii i centrum gospodarczym regionu, co spowodowało intensywny rozwój miasta. Najlepiej można się o tym przekonać wstępując do zabytkowej kaplicy św. Ducha, w której powstało Muzeum Pojezierza Myśliborskiego. Prezentowane są trzy stałe wystawy: „ Myślibórz we wczesnym średniowieczu”, Z dziejów Myśliborza” oraz „ Historia i etnografia”.

W 1540 r. wprowadzono jednolity system miar i wag dla Nowej Marchii zwany Systemem Myśliborskim. Występowały w nim jednostki miary długości i powierzchni oraz dodatkowo objętości żyta i pszenicy o dziwnie dla nas brzmiących nazwach: pręt, łokieć, stopa, linia, łan, korzec, macka i miarka. Więcej szczegółów tutaj:

http://www.mysliborz.info.pl/historia/artykuly/mysliborskie-miary-i-wagi.htm

W okresie średniowiecza w Myśliborzu, podobnie jak w wielu innych miastach w Europie lawinowo rozrastały się cechy rzemieślnicze. Ich członkowie osiedlali się najchętniej na jednej ulicy, którą następnie nazywano zgodnie z daną profesją. I tak na ulicy Miecza funkcjonowały warsztaty snycerskie i płatnerskie, do niej przylegała ulica Gwoździowa, gdzie dosłownie tłuczono ciężką kasę w licznych kuźniach specjalizujących się w produkcji gwoździ niezbędnych przy budowie domów. Ulica o dziwnej nazwie Do Suszenia( ob. Pomorska) była domeną jednego z najważniejszych w Myśliborzu cechu tkaczy: tu tkano płótno uzyskiwane z rozległych pól lnu otaczających miasto. W procesie produkcyjnym namoczone uprzednio łodygi rozkładano do suszenia właśnie na tym placu i na sąsiedniej ulicy. W zakładach na ulicy Olejnej( ob. Mickiewicza) przetwarzano siemię lniane na olej lniany.

Natomiast ulica Wyrokowa( ob. Bohaterów Warszawy) była ostatnią trasą, którą pokonywali skazańcy udając się na spotkanie z katem, kończącą się na wzniesieniu za miastem, prawdopodobnie za Bramą Nowogródzką.

Ulica Strzelecka była i jest ulicą Strzelecką, z tym że w dawnych czasach jej nazwa bardziej odpowiadała prawdzie, gdyż mieścił się przy niej Dom Związku Strzeleckiego, „ zastąpiony” obecnie budynkami  ZNMR( d. POM)

Druga„ oryginalna” nazwa dotyczy ulicy Ogrodowej kończącej się niegdyś ogrodami, chociaż potocznie nazywano ją Przejściem Byka, ponieważ tędy pędzono bydło na pastwiska.

Obecną ulicę Grunwaldzką nazywano Rowem Kiełbasianym. Możecie mi nie wierzyć, ale miało to uzasadnienie… historycznie udokumentowane. Otóż kiedyś po groźnej i ulewnej burzy z wyżej położonych terenów spływały przez podwórka domów stojących przy tej ulicy istne potoki wody. Pech chciał, że mieszkańcy jednego z nich zrobili tego dnia kiełbasy i trzymali je przed domem w drewnianej niecce. Ku ich rozpaczy,( a uciesze gapiów) wędliny dostojnie spłynęły do Jeziora Wierzbnickiego.

Po Wielkiej Wojnie, na naturalnym wzniesieniu znajdującym się na tzw. Półwyspie Ptasim nad Jeziorem Myśliborskim urządzono miejsce pamięci poświęcone poległym mieszkańcom miasta. W 1932 r. wybudowano tam z cegły klinkierowej wieżę widokową, w której części dolnej, pod arkadą zwieńczoną neoromańskim łukiem znajdowała się nisza, a w niej, obok symbolu żelaznego krzyża następujący napis:„ Stoimy mocno na niemieckiej ziemi, wierni i silni, silnymi rękoma bronimy naszą sól ziemi.”. Powyżej wykuto w kamieniu inne pokojowe hasło:„ Niemcy, nie zapomnijcie Wersalu”.

Dwa lata później powstał obok amfiteatr, tzw. Thingplatz, gdzie odbywały się huczne wiece z płonącymi pochodniami i innymi gadżetami typowymi dla hitlerowskich spędów. Zarówno nazwa, jak i sama idea nawiązywała do ulubionej przez Adolfa i jego kumpli mitologii germańskiej, w której określenie to oznaczało zgromadzenia wolnych mężczyzn poszczególnych plemion. Jako lokalizację wybierano najczęściej pełne romantycznego uroku plenery typu„ starożytne” ruiny, równie starożytne kamieniołomy, lasy itd., itp.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.160. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.160a. (Kopiowanie).jpg

Głównym pomysłodawcą był mistrz Józef Goebbels, który od 1933 r. rządził działem PR oraz marketingu i reklamy pewnego„ pacyfistycznie” nastawionego ruchu. Jego ekipa działała na wszystkich możliwych i niemożliwych odcinkach pracy propagandowej obejmujących prasę, radio, film, teatr, literaturę, muzykę i plastykę. Nie dotyczyło to jedynie TV, ale była to wina tylko i wyłącznie samej TV, gdyż jeszcze nie istniała. Ludzie kulawego Józia pracowali również nad tworzeniem mitów, rytuałów i ceremonii. Jednym z ich pomysłów na życie był ruch„ Blut und Boden”, co w ludzkim języku można tłumaczyć jako „Krew i ziemia”( nie mylić z ziemistą kaszanką). Miała to być ucieczka zdrowej, prawdziwej, aryjskiej części germańskiego społeczeństwa od zgniłego modelu kapitalistyczno- materialistycznego- dekadenckiego życia zepsutego mieszczaństwa. Coś tak jakby wczesny proekologiczny sposób życia: mieszkanie w glinianych chatkach krytych strzechą i ogrzewanych kaflowymi piecami( jeszcze lepiej żarem ogniska), mleko prosto od krowy, dużo ruchu na świeżym powietrzu( np. frontu wschodniego) etc., etc. Co roku organizowano wielkie widowiska p.t. „Święto Plonów”, przy których nasze dożynki to chudy Bolek. Miały one jednoczyć zagubione„ ja” jednostki z odradzająca się„ wspólnotą etniczną”, której boską personifikacją był gościu ze śmiesznym wąsikiem.

Najważniejszy był lokal: im większy, tym lepszy, im bardziej „ napowietrzony” świeżym luftem, tym lepiej. W tym celu powstało na terenie„ tysiącletniej rzeszy” ok. 40 amfiteatrów- pierwszy( z planowanych 1200) w 1934 r. w Bücheburgu koło Hameln. Tam też 1 października 1934 r. miało miejsce premierowe widowisko propagandowe oparte na pomyśle i scenariuszu Józefa G. Natomiast do historii przeszło inne przedstawienie z tego cyklu, które odbyło się we wrześniu tegoż roku w Norymberdze z okazji kolejnego„ Parteitagu”. Gwoździem programu była zbudowana przez 130 reflektory przeciwlotnicze„ Katedra światła”, czyli dzieło Alberta Speera( architekta Adolfa). Do sukcesu medialnego przyczyniła się głównie pewna Niemka będąca od samego początku ruchu hitlerowskiego prawą ręką wspomnianego Józka, czyli Leni Riefenstahl. Jej film„Triumf woli” przeszedł do historii sztuki filmowej jako jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy film propagandowy. Film jeszcze dzisiaj robi wrażenie, aczkolwiek podobno na jego pokazie premierowym w USA Charlie Chaplin pękał ze śmiechu. Twórczyni tego dzieła jako typowa Niemka kłamała po latach w żywe oczy mówiąc:„ Pokój i praca, takie są przesłania filmu„ Triumf woli”. Nie ma tam mowy o rasizmie czy antysemityzmie. Dlatego też nigdy nie miałam wrażenia, że zrobiłam coś, co może komuś zaszkodzić. Przecież gdyby coś takiego tam było, to Francuzi nie daliby mi złotego medalu na dwa lata przed wojną!” Dosłownie miliony ludzi mylą się zatem twierdząc inaczej.

Kłam jej banialukom daje m. in. wypowiedź jednego z„ aktorów”- Juliusa Streichera:„ ludzie, którzy nie chronią swojej czystości rasowej, zginą!” Oczywiście po 1945 r. Leni zarzekała się na wszelkie świętości, że jej twórczość nigdy nie miała cokolwiek wspólnego z jakimś tam Adolfem H. i jego chorą ideologią nazistowską, a jej zauroczenie tym panem miało swe źródło w podświadomości, której nikt przecież nie potrafi się przeciwstawić. Zgrabnie ujęła to tak( opisując swoje wrażenia po wiecu wyborczym NSDAP, który odbył się w lutym 1932 r. w berlińskim Pałacu Sportu):„ Byłam jak sparaliżowana. Choć wielu rzeczy w przemówieniu nie zrozumiałam, byłam zafascynowana Hitlerem. Zmasowany ogień słów bił w słuchaczy i czułam, że wszyscy ulegli temu człowiekowi. Ja sama przeżyłam w tym momencie wizję niemal apokaliptyczną, której nigdy już nie mogłam zapomnieć. Miałam wrażenie, jakby ziemia rozpłaszczała się przede mną, jak półkula, która nagle rozpada się w środku, i wyleciał z niej w górę potężny strumień wody, tak ogromny, że sięgający nieba i wstrząsający ziemią”. Poezja, po prostu…

A tak opisywała swoje wrażenia po lekturze gniota pod tytułem„ Mein Kampf”:„ Czytałam te książkę w pociągu, na planie, przy górskich strumieniach i w lesie. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.”( Widocznie jestem jakiś tępawy, gdyż z trudem, po wielkich mękach dotarłem do końca lektury tego„ wiekopomnego” dzieła.)

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.161. (Kopiowanie).jpg

Jako osoba okrzyknięta „ Gwiazdą Führera”, będąca gościem honorowym na licznych spotkaniach urządzanych przez„ wierchuszkę” III Rzeszy miała czelność powiedzieć w wywiadzie dla magazynu„ Der Spiegel”, że przed 1945 r. wiedziała tylko o istnieniu Dachau jako obozu dla„ zdrajców ojczyzny” i Terezina- obozu dla Żydów, którzy nie zdecydowali się na emigrację( sic!) Pracując w czasie wojny nad swym drugim filmem fabularnym„ Niziny” zaangażowała kilkudziesięciu Cyganów z pobliskiego obozu w Maxglan k. Salzburga. Po zakończeniu zdjęć, w 1941 r. wszystkich„ aktorów” zagnano z powrotem do baraków, a stamtąd na śmierć do Auschwitz. Oczywiście pani reżyser była tego absolutnie nieświadoma i dodała:„ Nazwę Auschwitz usłyszałam dopiero po wojnie”.

Jako ofiara„ nieludzkich” szykan ze strony Aliantów uciekła w latach pięćdziesiątych do Afryki, gdzie znalazła azyl w otoczeniu atletycznie zbudowanych ciał sudańskich Nubijczyków. Dwadzieścia lat później, cierpiąc katusze psychiczne z racji bojkotu jej niewątpliwych osiągnięć artystycznych i moralnych odkryła ukojenie w morskich głębinach. Wbrew pozorom nie chodziło o to, że targana wyrzutami sumienia rzuciła się w otmęty oceanu w celach samobójczych. Po pierwsze nie miała ani sumienia, ani- tym bardziej- jego wyrzutów, po drugie zaś, aby zdecydować się na taki krok trzeba mieć dużo odwagi. Frau R. zaczęła robić podwodne fotki i kręcić takież filmy na egzotycznych Malediwach. Ta biedna Niemka spędzała w tych strasznych warunkach często po kilka miesięcy w roku, ale efektów jej ciężkiej pracy jakoś nie widać.

Na koniec jeszcze kilka przykładów niemieckiej mentalności tej osóbki w postaci jej własnych słów:

„ Z nieopisaną radością, głęboko poruszeni i wdzięczni, cieszymy się wraz z Tobą, mein Führer, Twoim i Niemiec największym zwycięstwem, wejściem wojsk niemieckich do Paryża. Osiągnąłeś wszystko, co jest w stanie zrobić ludzka wyobraźnia, dokonałeś czynu, którego nie można porównać do żadnego innego w historii ludzkości. Jak możemy Ci podziękować? Gratulacje to za mało, by oddać uczucia, które mnie przepełniają.”

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.162. (Kopiowanie).jpg

Tak opisała Hitlera brytyjskiemu reporterowi w 1934 roku:” Dla mnie to największy człowiek, jaki kiedykolwiek żył. Jest naprawdę bez wad. Taki prosty, a jednak ma ogromną siłę. Jest piękny, mądry. Promienieje blaskiem. Wszyscy wielcy ludzie Niemiec- Frederick, Nietzsche, Bismarck- mieli wady. Zwolennikom Hitlera też ich nie brakuje, tylko on jeden jest czysty jak łza.”

„ Dawno temu Führer powiedział, że jeśli artyści wiedzieliby, jakie wspaniałe zadania zostały dla nich wyznaczone w piękniejszych Niemczech, dołączyliby do ruchu z wielkim entuzjazmem. Dziś każdy artysta wie to, co wie każdy Niemiec: rzeczywistość przekracza nawet artystyczna wyobraźnię. Wielkie Niemcy stały się rzeczywistością; obserwowaliśmy, jak rosną z roku na rok. Twórca Wielkich Niemiec jest równocześnie największym artystą. Przez te lata głos Fürera wzywał nas: „ Zaczynajcie!” Artyści posłuchali tego wezwania, by stać się częścią milionowej armii, która deklaruje swoją lojalność w stosunku do Führera i jego czynów dokonanych na rzecz wolności Niemiec, honoru i wielkości. Głosowanie 10 kwietnia będzie jednomyślną afirmacją naszego Führera Adolfa Hitlera.”

Na koniec krótkie oświadczenie, które napisała 11 grudnia 1933, aby pozbyć się słusznych żądań finansowych jednego z twórców „ Błękitnego światła”, którego nazwisko zniknęło z czołówek tego filmu:

„ Wyrażam zgodę, aby Gauleiter Norymbergii Pan Julius Streicher- wydawca „ Der Stürmer”- został moim pełnomocnikiem w sprawach żądań Żyda Beli Balasca względem mnie.”

Etc, etc, etc…

Film jest tutaj:

http://chomikuj.pl/Shinran777/*e2*96*ba+FILMY/Triumf+woli+(1934)+XviD+Napisy+PL/Triumf+woli,1520286979.avi(video)

http://www.filmstore.pl/product-pol-4042-LENI-RIEFENSTAHL-TRIUMF-WOLI-1934-SPECIAL-EDITION-DVD-.html

Polecam biografię tej osóbki, o której Walter Winchell powiedział, że jest „ śliczna jak swastyka”:

Steven Bach „ Leni. Życie i twórczość Leni Riefenstahl”. Wydawnictwo Dolnośląskie. Wrocław 2008 r.

Wróćmy do Myśliborskiego amfiteatru.

Ideę budowy przedstawił  24 marca 1930 r. na zebraniu Związku Kombatantów jego przewodniczący- adwokat Stephani. Do jej realizacji przystąpili natychmiast wszyscy mieszkańcy powiatu, wszelkie stowarzyszenia i regionalne gazety, a nawet mieszkający poza Myśliborzem, a w nim urodzeni obywatele. Proboszcz Wieneke i rada kościoła kolegiackiego podarowali grunt pod budowę( wg zasady Kościół- tu akurat ewangelicki- zawsze z Narodem!), profesor Rüster z Berlina wykonał projekt, a kierownikiem budowy został architekt powiatowy Schmidt. Burmistrz Erich Eichholz wraz z Zarządem Miasta zlecili założenie tarasów i budowę ulicy dojazdowej. Pierwsze wbicie łopaty w ziemię miało miejsce 2 września 1932 r. a trzy miesiące później„ Miejsce Pamięci” uroczyście poświęcono ( bicie w dzwony itp.) W ówczesnej prasie pisano o tym, że„ z wieży ku niebu zapłonął ofiarny płomień” i dalej:„ Będziemy przychodzić na Thingplatz jako opiekunowie niemieckiego miejsca pamięci narodowej i niemieckiej wspólnoty narodowej”. A przychodzili dość często i nadzwyczaj tłumnie według oficjalnej rozpiski:

30 stycznia: nominacja Hitlera na Kanclerza Rzeszy

24 luty: rocznica ponownego założenia NSDAP( 1925 r.)

24 marzec: Narodowy Dzień Żałoby/ Dzień Pamięci Bohaterów

24 kwiecień: urodziny Adolfa H.

1 maj: Narodowe Święto Pracy

Druga niedziela maja: Dzień Matki

Czerwiec: Dzień Przesilenia Letniego

Wrzesień: krajowy zlot partyjny, Parteitag w Norymberdze

1 październik: Blut Und Boden

9 listopad: rocznica puczu monachijskiego w 1932 r.

Na terenie Polski zachował się tylko jeden taki przybytek na Górze św. Anny wybudowany w 1938 r..

Zainteresowanych tematem zapraszam na stronę: www.thirdreichruins.com/thingplatz.htm

Oczywiście powyższe fakty nie dotyczą Niemców, tylko enigmatycznych nazistów, czyli czegoś w rodzaju UFO- ludków. To oni byli i są winni wszelkich zbrodni, a nie- dobrzy, mili i przyjacielscy Helmut z Helgą. Jeśli mi nie wierzycie, to zapytajcie pana premiera Tuska.

Po 1945 r. wybudowano w miejscu amfiteatru cmentarz wojenny, na którym pochowano szczątki żołnierzy polskich i rosyjskich ekshumowane z grobów znajdujących się na myśliborskim rynku oraz przed obecnym Ośrodkiem Kultury, będącym pod koniec wojny szpitalem polowym. W 49 tarasowato ułożonych kwaterach spoczywa 71 Polaków( w tym 50 nieznanych) oraz 616 Rosjan( w tym 341 nieznanych). W 2005 r. pochowano tu również urny ze szczątkami żołnierzy odnalezionych w okolicach Rożnowa Łobeskiego. Na zachowanej do 1972 r. wieży znajdowały się tablice pamiątkowe z napisami w językach polskim i rosyjskim oraz tablica z datami„ 9 V 1945- 9 V 1963”. Wszystko zostało zdemontowane na początku lat 70. w związku z budową pomnika„ Braterstwa Broni” odsłoniętego w rocznicę bitwy pod Lenino- 12 października 1972 r.

Następnym miastem na trasie naszej wycieczki są Lipiany. Od wielu lat kojarzyłem tę nazwę z ekipą motocyklistów szalejących na swych ryczących( oczywiście sowieckich) maszynach w trakcie corocznych zlotów pojazdów militarnych w Darłówku. Nieprawdopodobny zbieg okoliczności sprawił, że będąc w Lipianach trafiłem do samego pana Emila, najważniejszej osoby Klubu, chociaż początek mej wizyty w tym sennym miasteczku wcale nie zapowiadał takiego obrotu sprawy- nie dysponowałem bowiem jakimkolwiek„ namiarem” na klub„ Partyzanci”.

http://www.partyzanci.lipiany.org/

http://www.youtube.com/watch?v=gBDgav8FAYU

Zarówno Lipiany, jak i okolice wyszły obronną ręką z hekatomby II wojny światowej, dzięki czemu zachował się pierwotny( eliptyczny) układ urbanistyczny, fragmenty umocnień, kościół, ratusz oraz prawie wszystkie budynki z XIX i pocz. XX w. Po raz kolejny wędrowałem ulicami wyznaczonymi jeszcze w średniowieczu, podziwiałem mury wzniesione wieki temu z kamieni polnych i cegieł, oglądałem czatownie i dwie bramy gotyckie: Bramę Myśliborską i Bramę Pyrzycką.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.163. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.164. (Kopiowanie).JPG

Na sennym rynku rośnie„ Dąb Pokoju” zasadzony w 1816 r. dla uczczenia zakończenia wojen napoleońskich. W jego cieniu stoi ratusz z bardzo ciekawą studzienką wyrastającą jakby z jednej ze ścian budynku, ozdobioną postaciami mieszczan pijących piwo. Nie było to jednak „ jakieś tam piwo”, tylko słynne lipiańskie piwo„ Zaczynaj”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.165. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.166. (Kopiowanie).JPG

W XV wieku obowiązywało w Lipianach lokalne„ prawo trunkowe” wg którego browarnicy chcący sprzedawać swój wyrób musieli poddać go próbie organoleptycznej przeprowadzanej z pełnym oddaniem i poświęceniem przez Radę Miejską. Mówiąc„ prostym językiem” pewna część każdego nowego zacieru trafiała m. in. na stół, przy którym siedzieli rajcy. Dlaczego między innymi? Otóż pierwsza próba dotycząca zawartości cukru w napoju polegała na tym, że piwem polewano ławę, na której siadali włodarze miasta( koniecznie w skórzanych spodniach, co było bardzo istotne dla prawidłowego przebiegu badania!) Panowie kosztowali trunek w sporych ilościach( legenda mówi o beczce) trąc spodniami o siedzisko. Następnie na dany znak równocześnie wstawali i jeśli wraz z nimi unosiła się ława wynik próby był pozytywny. Historia nic nie mówi o trudnościach w synchronizacji ruchów sędziów, przez co wnioskuję, że albo mieli tęgie głowy, albo skryba wolał milczeć.

Druga próba była bardziej subtelna, gdyż dotyczyła smaku. Korzystano tylko z jednego dzbana, który rozpoczynał swoją drogę od spragnionych ust burmistrza. Jeżeli przyjmiemy, iż liczba próbujących oraz ich możliwości„ spustowe” były całkiem spore( p. wyżej), to jasnym się staje, że ostatni, czyli najmłodszy rajca często musiał obywać się przysłowiowym smakiem. Ta wysoce stresogenna dla młokosów sytuacja trwała do roku 1479, w którym„ trafiło” na Piotra Wadephula. Otóż wskutek złośliwości jego poprzednika wypijającego piwo do dna pozostawało mu tylko smętne spojrzenie w kpiącą czeluść suchego dzbana. Prawdziwy mężczyzna ścierpi wiele, ale nie tego, by obywać się smakiem, gdy koledzy mają coraz lepsze humory i nie skąpią coraz- to bardziej rubasznych docinków. Wespół z kilkoma rajcami udał się więc do władcy Nowej Marchii przebywającego na zamku w Kaliszu Pomorskim. Książę wysłuchał skargi i w odpowiedzi przekazał delegacji zapieczętowane pismo z poleceniem jego odczytania na sesji Rady Miasta. Werdykt brzmiał tak:

                                                                         Qui bibit ex negas,

                                                                             Ex frichibus incipit ille.

Po przetłumaczeniu zrozumiano jak mądrym i godnym Króla Salomona władcą był książę:

                                                                         Kto wypije ostatki( fusy),

                                                                              zaczyna świeże pić.

Natychmiast przeprowadzono próbę piwa według nowego prawa i gdy Piotr ujrzał dno dzbana podał go do ponownego napełnienia, by- wielce kontent- rozpocząć degustację nowej porcyjki. Prawo stało się obowiązujące na terenie całego księstwa, a z czasem„ trafiło pod strzechy”- w tym przypadku kryjące karczmy- i przy urzędowych spotkaniach„ integracyjnych” przedostatni z pijących musiał fundować nową kolejkę. Może dlatego lipiańskie piwo nosiło nazwę„ Zaczynaj”?

Oczywiście istnieje inna wersja powstania tego prawa, według której margrabia Waldemar wydał następujące zarządzenie:

„ Ja Waldemar, z Bożej łaski książę Nowej Marchii, podajemy wszem do wiadomości nasz rozkaz.

Otrzymawszy skargi wniesione przez poddanego naszego miasta Lipian Piotra Wadephula, którego radni do picia ostatniej kropli piwa z dzbana zmuszają, rozkazujemy z całą powagą każdemu burmistrzowi miasta, by w przyszłości tego postępowania unikał. Przyznajemy wszystkim mieszkańcom Lipian, a także i obcym prawo dowolnego picia i to: ten kto wypije ostatnią kroplę piwa, prawo ma do rozpoczęcia nowej beczki. Kto zaś naszego rozporządzenia nie posłucha, winien będzie kary stu groszy, z których połowa do naszej kasy, a druga zaś do magistratu uiszczana będzie. Dano na naszym zamku w Kaliszu, trzeciego dnia Wielkiejnocy, roku 1479".

Na temat oryginalności odpisu tegoż edyktu historycy kruszą kopie już od XVIII w.: pierwszym wątpiącym był w 1751 r. Mylius, ale kto wie, czy- zgodnie z brzmieniem swego nazwiska nie mylił się. Niektórzy przypuszczają, że autorami słynnego prawa byli dowcipni żacy z Lipian studiujący prawo we Frankfurcie nad Odrą. Oni też podarowali burmistrzowi dzban, z którego zwilżał gardło w trakcie tzw. wystąpień oficjalnych. Ponoć pod herbem miasta umieszczony był napis „ Jus Lipenense”, a obok znany heksametr o ostatniej kropli.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.167. (Kopiowanie).jpg

Z kolei przeciwnicy tej tezy powiadają, że autorem prawa był jednak margrabia: podobne wydał mistrz krzyżacki w Prusach Siegfried von Feuchtwangen w związku z przypadkami zatruwania napojów podawanych braciom zakonnym przez nienawidzących ich Prusów. W latach 1402- 1454 Nowa Marchia była terenem Zakonu, więc może to nie jest tak do końca tylko legenda? W starej „ Topographia Marchica” Leutingera widniało łacińskie zdanie: „ Lippehnum iuresue lege bibculie famosum”, to znaczy „ Lipiany przez swoje prawo i porządek picia wsławione”.

Jako kierowca pojazdu mechanicznego nie mogłem spróbować nawet zwykłego piwa i w stanie nadzwyczajnej trzeźwości ruszyłem w rajd po Lipianach. W jego trakcie nagle pojawił się„ w moim celowniku” niezwykły obiekt: był to park z fontanną i dwiema kamiennymi figurami.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.168. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.169. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.170. (Kopiowanie).JPG

Zacząłem zadawać przygodnym przechodniom pytania typu„ A co to?”, lecz od nikogo nie uzyskałem odpowiedzi. W końcu jeden z indagowanych mieszkańców sam zadał mi pytanie, czy nie chciałbym poznać pana Emila- właściciela kolekcji starych motocykli. W każdej mojej relacji musi pojawić się uwaga, że niezbadane są wyroki Pana, więc teraz jest ten moment…

Takim sposobem trafiłem na miejsce, o którym słyszałem przed swoim wyjazdem z domu, ale nie miałem żadnego adresu, numeru telefonu itd. Emil zechciał poświęcić mej osobie nadzwyczaj dużo czasu, dzięki czemu mogłem nie tylko sycić oczy widokiem pięknie odrestaurowanych maszyn, ale nawet posłuchać wydawanych przez nie dźwięków. Lekko je zagłuszałem„ ochami i achami” oraz innymi odgłosami powszechnie uważanymi( i słusznie) za przejawy zachwytu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.172. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.171a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.171. (Kopiowanie).JPG

A oto pojazd używany „ na co dzień”:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.174. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.175. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.176. (Kopiowanie).JPG

Przyznam się jednak, że pomimo faktu( klinicznie potwierdzonego), że jestem nieuleczalnym przypadkiem manii motocyklowej największe wrażenie zrobił na mnie…  rower. Nie był to jednak zwykły rower, o nie! Był to bicykl ze spalinowym sercem:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.177. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.179. (Kopiowanie).JPG

Teraz pozwólcie, proszę na chwilę prywaty: Bardzo Ci dziękuję, Emilu za to, że zechciałeś pokazać mi swoją nieprawdopodobną kolekcję, a później znalazłeś dla mnie pewną motocyklową część, którą w dodatku odpowiednio przerobiłeś…

Dziękuję!!

„ Przy okazji” to właśnie Emil uwolnił mnie od dręczącego pytania o Park Pokoju. Przed wojną miejsce to nazywano Parkiem Adolfa H. Na starych zdjęciach widać, że nie było w nim postaci Adama i Ewy- te pojawiły się dopiero na początku lat 70- tych XX wieku za sprawą ówczesnego dyrektora miejscowego POM-u, który„ ściągnął” je był z parku w Przelewicach.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.180. (Kopiowanie).jpg

Jest jeszcze jedna osoba, której chcę bardzo podziękować za pomoc. Jest nią przemiła pani Justyna Kowalczyk z Biblioteki Miejskiej w Lipianach, która zechciała przysłać mi archiwalne zdjęcia swego miasta. Wyraziła równocześnie zgodę na ich publikację, co niniejszym z radością czynię.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.181. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.182. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.183. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.184. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.184a. (Kopiowanie).jpg

Z Lipian ruszyłem na północ drogą nr 3 w kierunku Pyrzyc. Gdy minąłem wieś Dębiec zacząłem uważnie rozglądać się w poszukiwaniu Napoleona, jego Marszałków i Generałów. Użycie przeze mnie dużych liter może oznaczać- jak się z pewnością domyśliliście- tylko jedno: są to nazwy drzew. Na szczycie Wzgórza Napoleona( pilnie strzeżonego przez czterech Strażników) rośnie lipa„ Napoleon”. Otacza ją krąg„ Marszałków” i następny-„ Generałów”. Warto się tu zatrzymać nie tylko po to, aby posłuchać o czym mówi Cesarz do swoich wiernych towarzyszy idących wraz z nim na Moskwę, lecz i dla baaardzo szerokiego„ view”.

Kilka kilometrów dalej wjechałem do Nowielina z bardzo ciekawym, wczesnogotyckim kościołem granitowym. Jego charakterystyczna wieża nadała mu obronny charakter poprzez wieńczący ją taras z blankami i ceglanym hełmem. W dodatku całość otacza szpaler potężnych wiązów i kamienny mur. Niedaleko znajdują się ruiny XVIII- wiecznego pałacu wraz z rozległym parkiem o charakterze leśnym, z aleją dębów i jesionów, jeziorem, stawem oraz kopcem widokowym.

Stąd miałem już blisko( 4 km) do Pyrzyc.

Wjeżdżałem pełen nadziei, że właśnie tu zakończę tytułowe poszukiwania, gdyż wszystkie tzw.„ źródła” używały w stosunku do tego miasta określenia „ Pomorskie Carcassonne”.

Dzisiejsze Pyrzyce są małym punktem na mapie Polski i rzadko kto o nich słyszał. Ja też. Dopiero gdy przed planowaną podróżą zacząłem zbierać tzw.„ materiały” przeżyłem„ szoking”- jak to mawiał ś. p. red. Ciszewski, gdy dowiedziałem się, jak rzecz się cała miała dawno temu. Otóż potęga miasta i całego regionu oparta była na żyzności tutejszych ziem. Archeolodzy odkryli wiele śladów mówiących o tym, że już ludy kultury łużyckiej( 1200- 700 r. p. n. e.) wybrały te tereny do zakładania swych osad. Następujący po nich Słowianie- jako społeczność mocno związana z rolnictwem- szczególnie doceniali walory tutejszego czarnoziemu. Nawet nazwa Pyrzyce i Pyrzyczanie pochodzi od pierwszej wzmianki z VIII wieku, gdzie użyto określenia Pirissani( Prissa) pochodzącego od greckiego słowa pyros, czyli pszenica. Takie samo znaczenie miało słowiańskie słowo pyro, czy pyr, zaś wywodzące się od niego pir oznaczało uroczystą ucztę z pszenicznymi kołdunami. Do dzisiaj używamy słowa pieróg nie wiedząc o jego etymologii opartej na pszenicznym cieście.

W 845 r. n. e. Geograf Bawarski zanotował w swej kronice, że słowiańskie plemię Pyrzyczan posiada 70 grodów stojących na najżyźniejszych ziemiach Pomorza Zachodniego, czyli tyle samo, co potężni Wolinianie. Ówczesne Pyrzyce były również ważnym miejscem kultu płodności, a tutejsze słynne Święte Źródło tryskało uzdrawiającą wodą. Jeszcze w XIV w. nazywano jedno ze wzgórz Górą Piorunów albo Bożą Górą, co było śladem dawnego miejsca kultu gromowładnego boga Swarożyca. Innym świętym miejscem był Święty Gaj na Lipowej Górze, gdzie wróżono przyszłość i szukano odpowiedzi na wiele pytań. Plemię Pyrzyczan rządzone było przez Radę Starszych, od decyzji której nie było odwołania. Ten słowiański obyczaj miał tak stare korzenie jak personifikacja Natury i zjawisk w niej zachodzących: rozmawiano z drzewami, rzekami, czy zwierzętami i przepraszano np. drzewa za ich ścięcie. Ślady starych wierzeń w postaci obrzędów ludowych notowano jeszcze w XIX wieku!

Bardzo przystępnie napisane informacje na temat naszych przodków zawarte są w takich książkach jak: Leonard Pełka- „ U stóp słowiańskiego Parnasu”, Mariola Mikołajczyk- „ Tajemnice słowiańskich bogów”, czy praca zbiorowa z serii Mitologie świata- „ Słowianie”.

Pyrzyce przez całe stulecia były wielkim ośrodkiem uprawy zbóż, piwowarstwa i hodowli owiec; funkcjonowały tu liczne warsztaty tkackie i sukiennicze, a od roku 1326 bito własną monetę! Piotr Chelopens w swej Kronice Pomorskiej z 1574 r. w taki sposób opisał bogatą społeczność miasta: „ Pyrzyczanie skłonni są ponad wszelką miarę gościć obcych jadłem i napojami, chętnie też użyczą każdej rzeczy i nikomu nie pozwalają na post. Nie trudnią się handlem lecz uprawą roli, od której nie ma nic lepszego i godniejszego - jak pisał Cycero. O dobytek takim muszą starać się sposobem, w którym nie ma zła. Muzyka jest u nich tak ceniona, że bez niej nie odbędzie się żadna z licznych uczt, na które zresztą gromadnie uczęszczają”. Doszło do tego, że w XVI w. Książę Szczeciński wydał szereg rozporządzeń i edyktów ograniczających wystawność i czas trwania wszelkich uroczystości typu wesela, chrzciny, czy dożynki. Nie było to podyktowane li tylko obawą o zbytnie rozpasanie Pyrzyczan: po prostu Książę i jego dwór nie żyli aż tak bogato, przez co wyglądali przy nich niczym ubodzy krewni Wink

Już w 1263 r. władca pomorski Barnim I nadał Pyrzycom prawa miejskie i wkrótce wybudowano pierścień wałów, fos oraz murów obronnych rozbudowanych później w system potężnych fortyfikacji z dwiema bramami oraz 45 basztami i czatowniami- miasto leżało na południowej granicy Pomorza Zachodniego i było ważnym elementem obrony jego terytorium przed atakami Brandenburczyków.

Z lat dawnej świetności zachował się dwukilometrowy odcinek murów obronnych z dwiema bramami: Bramą Bańską w części południowej i Bramą Szczecińską w części północnej( właściwie tylko jej częścią dolną z XIII w. ) Pomimo olbrzymich zniszczeń z 1945 r. zachowało się również kilka baszt z XV i XVI w.: Sowia, Lodowa, Prochowa i Pijacka oraz częściowo zniszczona Śpiącej Królewny. Niestety efekt średniowiecznego miasta skutecznie niszczą klockowate bloki mieszkalne ustawione często tuż obok zabytkowych murów obronnych. Zapraszam na spacer:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.185. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.185b. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.186. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.186a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.187. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.188. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.191. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.192. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.193. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.194. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.195. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.195a. (Kopiowanie).JPG

Wyjeżdżając z Pyrzyc ujrzałem miejsce, które niezapomniany pan Czereśniak nazwałby tak:” Lufo w krzokach”. Był to pomnik poświęcony żołnierzom radzieckim poległym w walkach 1945 r.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.197. (Kopiowanie).JPG

Dalej pojechałem do„ Biesowej Rodziny” zamieszkującej wieś Rokity leżącej na drodze do Bań, a następnie przez Stare Chrapowo, Żabów i Ryszewko dotarłem do wsi Turze leżącej na południowym skraju Jeziora Miedwie. ( Uprzedzałem, że nie jeżdżę prostymi drogami!)

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.198. (Kopiowanie).jpg

Stamtąd przez Grzędziec( wczesnośredniowieczny gród strzegący przeprawy przez dolinę Płoni) i rezerwat stepowy Brodogóry„ poleciałem” do Lubiatowa. Myślałem, że odpocznę w tamtejszej karczmie, lecz ta była już zamknięta. Spóźniłem się o kilka setek lat: w 1372 r. właścicielami wsi zostali cystersi z Kołbacza( vide„ Gotyckim szlakiem- kontynuacja”), którzy otworzyli w niej wspomniany lokal. Nie zajrzałem do późnogotyckiego kościoła, ani do stojącego naprzeciw neogotyckiego pałacu z drugiej połowy XIX w. Natomiast zrobiłem rundkę wokół gołębnika z początków ubiegłego wieku wymurowanego na planie ośmiokąta. Kto wie, czy poniższe zdjęcia już niedługo nie będą uznawane za archiwalne? Jest to wielce prawdopodobne ze względu na postępujący w galopującym niczym suchoty tempie proces niszczenia tego zabytkowego obiektu . Szkoda.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.199. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.199a. (Kopiowanie).JPG

Z Lubiatowa wyjechałem drogą nr 122 na wschód i po 6 km skręciłem do Moskorzyna- oczywiście dawnej posiadłości cystersów z Kołbacza. Piękna, dębowa aleja doprowadziła mnie do parku wiejskiego obsadzonego dębami. Przyznacie sami, że rzeczą często spotykaną są parki dworskie, pałacowe, miejskie itp., ale żeby wiejski? I do tego naprawdę niczego sobie…

Na skraju wsi stoi mały, biały kościółek, o którego powstaniu krąży taka legenda:

dawno temu, gdy Moskorzyn należał do bogatego rodu Szeningów zarządcą majątku był niejaki Gwidon. Od czasu, gdy jego ukochany syn tak nieszczęśliwie spadł z konia, że został kaleką odwrócił się był on od Boga. Żadną miarą nie wyrażał zgody na wymurowanie kościoła na ziemi należącej do dworu, a do najbliższej świątyni w Dolicach było dobre siedem kilometrów przez pola i lasy. Pewnego dnia do sołtysa przyszła stara Agata, co to choroby ziołami wyleczyć umiała, do porodów chodziła, a przy tym bogobojna i cichego serca była. Ona to miała na skraju wsi mały spłachetek ziemi, co ino kamienie rodziła, a którą od ojca swego we wianie otrzymała. Teraz oddawała ją pod budowę kościoła na chwałę Bożą, a sąsiadów zbawienie. Radość we wsi zapanowała ogromna i kto żyw ruszył do pracy: niewiasty z dziećmi kamienie po polach zbierały, mężczyźni pnie na belki i stropy czynili, deski piłowali. Nie minął nawet rok, jak mały, bo mały, ale własny kościółek stanął na Agatowym polu. I stoi tak do dzisiejszego dnia, a tuż koło niego, pod płotem dziwny kamień- czyżby pomnik dobrej kobiety, w ten sposób przez Naturę poczyniony?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.200. (Kopiowanie).JPG

Wieś słynie z „ Moskorzyńskiego Głazu” o wymiarach: obwód 15m, długość 5m, wysokość 2,5m, szerokość 3,8m leżącego dokładnie 1250 m na wschód, przy leśnej drodze do Dolic. Jest on głównym elementem niecodziennego monumentu poświęconego mieszkańcom okolicznych wsi poległych na frontach Wielkiej Wojny. Odłupano od niego ok. 30 płyt, na których wyryto imiona i nazwiska oraz daty urodzin i śmierci bardzo młodych żołnierzy. W ten sposób powstały nieduże stele stojące pod lipami posadzonymi w półokręgach. Warto tu przyjechać wczesną wiosną, gdy cały teren nekropolii pokryty jest bielą śnieżynek. Na wiejskim cmentarzu usytuowanym przy drodze wiodącej do wspomnianego wyżej pomnika przyrody znajdują się nagrobki leśników.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.201. (Kopiowanie).jpg

Dalsza trasa prowadziła przez Żuków( pałac z XIX w. i park krajobrazowy z pomnikowymi dębami), Gardziec( dwa grodziska) do Płońska.

Z daleka widać było wieżę kościoła znajdującego się w stanie malowniczej ruiny całkowicie opanowanej przez gołębie i zielsko.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.202. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.202a. (Kopiowanie).JPG

W pobliżu zachował się sztuczny pagórek zbudowany z kamieni polnych- z pewnością podstawa pomnika poświęconego mieszkańcom wsi poległym w I wojnie światowej. Gdzieś w Necie znalazłem informację, że był to pomnik pierwszomajowy( !!)

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.202c. (Kopiowanie).JPG

Żegnali mnie sprytni chłopcy- radarowcy w wersji śmietnikowej:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.202d. (Kopiowanie).jpg

Z Płońska przez Rosiny dojechałem do Przelewic.

Tu parę dat:

W 1818 r. Książę August Hohenzollern, bratanek króla Fryderyka Wilhelma II po raz pierwszy ujrzał 18- letnią podówczas Augustę Arend.

10 czerwca roku następnego przychodzi na świat Malwina- pierwsze z siedmiorga dzieci wspomnianej wyżej pary.

Rok 1821- książę nabywa Przelewice jako zabezpieczenie przyszłości swych dzieci.

12 lipca 1825 r.- Augusta Arend uzyskuje tytuł szlachecki i z tą datą tytułuje się jako„ Pani na Przelewicach”- Frau von Prillwitz.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.203. (Kopiowanie).JPG

Park krajobrazowy otaczający pałac został całkowicie przebudowany w latach 1933- 1938 przez kolejnego właściciela- Konrada von Borsiga, potentata metalurgicznego. W 1945 r. nie chciał opuścić swojego raju na ziemi i pozostał w nim na wieki zabity 13 lutego przez czerwonych sołdatów. Na miejscu, gdzie odnaleziono jego zwłoki ustawiono głaz pamiątkowy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.203a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.203b. (Kopiowanie).JPG

Park jest prawdziwym dziełem sztuki ogrodniczej, zaliczanym do najciekawszych i najcenniejszych ogrodów dendrologicznych w Polsce. Na powierzchni 30 ha rośnie ponad 1200 gatunków i odmian drzew,  krzewów oraz roślin zielnych. Mój imiennik i przy okazji zamiłowany przyrodnik wspaniale połączył zastany starodrzew składający się z okazałych buków, wiązów, jesionów jaworów, lip i modrzewi ze sprowadzonymi drzewami i krzewami. Są to głównie iglaki: świerki, cyprysiki, jałowce, jodły, żywotniki i cisy rozmieszczone w siedmiu grupach wokół centralnie położonej łąki. Szczególnie interesujące są: świerk tygrysi, świerk Brewera, świerk Wilsona, klon kosmaty, sosna drobnokwiatowa i cedr atlaski. Z braci mniejszych- lepiężnik japoński oraz rannik zimowy. Nie brakuje również drzew w skali makro w postaci drzew mamutowych( w ojczystej Kalifornii osiągających wysokość 85 m), czy ich azjatyckiej siostry- metasekwoi, oraz cedru z północnej Afryki. Obecność tych egzotycznych gości nie dziwi, gdy weźmie się pod uwagę wspaniałe położenie ogrodu: leży on w niecce chroniącej rośliny od zimnych wiatrów.

Ze„ starosłowiańskich” krzewów znajdziemy tu kłokoczkę sadzoną przez naszych przodków w pobliżu domostw ze względu na sprawdzoną moc odstraszania złych duchów.( Sądzę, że roślinka przez wieki utraciła swoje właściwości, bo jakoś nic niemiłego nie poczułem, a nawet wprost przeciwnie… ) W późniejszych czasach dostarczała materiału na różańce: z drewna robiono krzyżyki, a z nasion paciorki.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.204. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.204a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.205. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.207. (Kopiowanie).JPG

Największe wrażenie wywarł na mnie pięknie skomponowany„ Ogród japoński” ze stylowym pawilonem herbacianym oraz małym stawem z łukowatym mostkiem. Wśród egzotycznych roślin widać m. in. miłorzęby, a także Dawidię chińską( odkrytą w XIX w. w chińskiej prowincji Syczuan przez francuskiego misjonarza), której kwiat jest symbolem Ogrodu i trafił do herbu gminy Przelewice.( Jako zagrożona wyginięciem w skali całej Ziemi trafiła do Światowej Czerwonej Księgi). Inną nazwą tej rośliny jest drzewo chusteczkowe z racji pojawiających się w maju i czerwcu dużych liści o śnieżnobiałej barwie wyglądających niczym jedwabne chusteczki- właśnie one, a nie kwiaty przyciągają owady. Z pewnością przyciągnęłyby i mnie, ale przyfrunąłem za późno, więc nie mogę pokazać Wam odpowiednich zdjęć.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.208. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.209. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.211. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.212. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.214. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.215. (Kopiowanie).JPG

Chińskie miłorzęby należą do najstarszych drzew na świecie- rosły już 190 miliardów lat przed nami! Nasi skośnoocy bracia nazywają tę roślinę drzewem trzech pokoleń, gdyż owocuje wtedy, gdy osoba, która je zasadziła pielęgnuje już swoje wnuki. Kto wie, czy nie istnieje jeszcze inna nazwa typu Smrodzik masłowy, gdyż jej owoce nie pachną zbyt pięknie: ich„ aromat” przypomina jako żywo odór wydzielany przez zjełczałe masło.

Ciekawym miejscem jest tzw.„ Źródlisko”, gdzie rosną m. in. bambusy będące jedną z atrakcji Ogrodu. Inną, dla ludzi mniej przyjemną osobliwością tego miejsca jest tulejnika amerykańska zwana przez Amerykanów „ Sałatą skunksa”. I wszystko jasne.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.216. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.217. (Kopiowanie).JPG

W ogrodzie wznoszą się ruiny mauzoleum rodziny von Prillwitz( właścicieli majątku w latach 1814- 1923), wybudowanego w 1835 r. dla zmarłej w wieku 33 lat założycielki rodu- Augusty Arendy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.218. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.219. (Kopiowanie).JPG

Wielu turystów przyjeżdża tu jesienią, gdyż wolno zbierać kolorowe, nietypowe w swym kształcie liście, jabłka z ozdobnych jabłoni, jadalne kasztany, a osobnicy o stalowych zębach kosztują potwornie twarde orzechy japońskie. Ja też skorzystałem z okazji( nie mówię o orzechach!) i zaprosiłem do Przelewic swoją Jagódkę na jesienny spacer. Było pięknie!

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.220. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.221. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.222. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.223. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.225. (Kopiowanie).JPG

Jako stary zrzęda muszę jednak dodać przysłowiową łyżkę dziegciu do powyższej beczki miodu. Otóż chcąc pokrzepić się przed trudami zwiedzania wstąpiliśmy do pałacu, gdzie w piwnicach ulokowano małą kawiarenkę. Wystrój wnętrza był całkiem nastrojowy( ceglane sklepienia, świece itd.), natomiast coś, co podano jako kawę było zimne i kwaśne. Może była to słodka zemsta pani obsługującej klientów, na której pojawienie się dość długo czekałem i w końcu sam pofatygowałem się na zaplecze, aby przerwać  intymną atmosferę szczebiotania przez telefon? Jeśli tak, to rozumiem. Jednak nie sądzę, aby tylko dla mnie ta dobra kobieta wsypała do ekspresu odłożoną specjalnie dla takich natrętów mieszankę starych, zwietrzałych fusów…

Z parku wychodzi się na teren zespołu folwarcznego składającego się z obory, spichlerza, gorzelni, stodoły i mleczarni. Jeden z budynków przeznaczono na palmiarnię z bardzo ciekawymi okazami roślin ciepłolubnych. Rozglądałem się bacznie, czy nie ujrzę schowanych gdzieś w kącie zielonych liści popularnej w pewnych kręgach„ Marychy”, ale chyba nie tutaj kręcono świetną komedię„ Joint Venture” Cool

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.226. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.226b. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.226c. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.227. (Kopiowanie).JPG

http://www.ogrodprzelewice.pl/

Po tym( za)długim pobycie w cieplarnianych warunkach nabrałem ochoty na odrobinę„ hardcoru” i dlatego przez kilka następnych kilometrów poruszałem się po polskich drogach ostatniego stopnia odśnieżania. I tak pokonując kolejne etapy tej podróży minąłem dawną wieś rycerską Płońsko z późnogotyckim kościółkiem z masywną wieżą o charakterze obronnym i parkiem krajobrazowym z wieloma starymi drzewami.

W pobliskim Laskowie zauroczony zostałem piękną aleją lipową, olbrzymim dębem o obwodzie 440 cm oraz egzotycznym miłorzębem japońskim. Wjechałem do Warszyna, przemknąłem przez tę metropolię i nie zważając na olbrzymie korki w samym City zatrzymałem się dopiero na drodze wylotowej do Brzeziny. Powodem były ruiny neogotyckiej wieży widokowej z 2 poł. XIX w.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.228. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.229. (Kopiowanie).JPG

Gwoli ścisłości i kronikarskiej rzetelności wspomnę o parku krajobrazowym i pałacu- willi w stylu bardzo pseudoklasycystycznym znajdujących się w południowo- wschodniej części wsi.

I tak dobrnęliśmy do końca wyprawy. Aby jednak nie było zbyt łatwo i żeby wielce szanowni Czytelnicy nie narzekali, że zbytnio się streszczałem zostawiłem na koniec perełeczkę o nazwie Barlinek, gdzie zakończyłem swoją podróż.

Historia Barlinka rozpoczęła się dokładnie 25 stycznia 1278 r. Tego dnia margrabiowie brandenburscy Otto V i Albrecht III wydali w Gorzowie nad Wartą specjalny edykt nakazujący rycerzowi Henrykowi Toyte założenie miasta:

„My, Otto i Albrecht z łaski Bożej Margrabia brandenburski, nakazujemy Henrykowi Toyt, założenie naszego miasta Neu Berlyn i przyznajemy jemu trzecią część przez sąd, podatku od młynów, ratusza i innych budynków do użytku gminy do zabudowy, które również plantacji chmielu, ogrody i innych. Ta trzecia część będzie pod nazwą Pachbesitzung jego własnością. Również z młyna, który nawet przed założeniem miasta był jego własnością. Umowa jest na podatek i lenno od nas. Do świadectwa tego dołączamy pieczęć naszą. Świadkowie: nasz Marszałek Henry, Otto von Winning, Johannes von Perwernitz, Teodoryka z Dossa, Teodoryka Levendal i Gerhard von Hermann Botel i wielu innych. Ze względu na nowe - Landsberg Bertold przez naszych notariusza, w roku pańskim 1278 w dniu 25 Styczeń".

Toyte został pierwszym burmistrzem miasta i chcąc ściągnąć doń jak największą ilość nowych osadników zapewniał szereg ulg i korzyści. Widocznie był całkiem niezły w dziedzinie marketingu i reklamy, gdyż gród rozrastał się w szybkim tempie. Mierniczy rozpoczął swoją pracę wyznaczania działek od miejsca, w którym obecnie znajduje się rynek. Stojące przy nim domy mogły mieć tylko po dwa okna na parterze i po dwa na piętrze; nie dotyczyło to bogatszych mieszkańców, których kamienice mogły mieć po cztery okna na każdym poziomie. Warsztaty rzemieślnicze mieściły się na ulicach odchodzących od rynku pod kątem prostym, noszących nazwy w zależności„ od profesji” lokatorów: na ul. Szewskiej – pracowali szewcy, na ul. Krawieckiej- krawcy itd. Zamożność mieszkańców była odwrotnie proporcjonalna do odległości od rynku, przez co biedota i chłopi gnieździli się w ruderach za murami obronnymi wybudowanymi w XIV w. Miasta nie oszczędzały liczne klęski żywiołowe jak zarazy i pożary. Zwłaszcza te ostatnie były istną plagą: niszczyły Barlinek siedmiokrotnie trawiąc większość zabudowy, w tym dwa razy ratusz. Uznano to widocznie za wyrok Niebios, gdyż do dzisiaj miasto nie posiada takiego budynku na Rynku, jeno przy potwornie ruchliwej ulicy( oj, przydałaby się najmniejsza choćby obwodnica!!) Ze stojących tu niegdyś domów zachowały się jedynie nieliczne, XVIII- i XIX- wieczne kamienice stojące we wschodniej części rynku. Reszta uległa zagładzie w 1945 r. Cudem przetrwała„ Apteka pod Orłem” funkcjonująca od 1818 r. w charakterystycznym dla terenów Nowej Marchii szachulcowym domu.

Barlinecki rynek zdobi fontanna ozdobiona figurą dziewczynki z gąsiorem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.231. (Kopiowanie).JPG

Co dziwne, do dzisiaj nie ma jednej wersji powstania tego symbolu miasteczka, chociaż w roku 2012 mija„ dopiero” sto lat od chwili jego uroczystego odsłonięcia. Większość historyków twierdzi, że fundatorami było dwóch mieszkańców miasta, którzy dorobili się majątku w Niemczech i zamówili wykonanie dzieła u Knuta Akermana. Istnieje również teoria mówiąca o Maksie Riess- żydowskim kupcu, który w Getyndze zrobił swój geszeft życia i pojawił się w rodzinnym mieście z walizką pieniędzy( dosłownie!) Ówczesna Rada Miejska z radością wydała je na fontannę zaprojektowaną przez szwedzkiego artystę Knuta Akerberga.

Wprawdzie fundatorzy i twórcy Barlineckiej Gęsiareczki nie są jednoznaczni, lecz wiadomo, skąd się wzięła sama dziewczynka.

A było to tak:

dawno, dawno temu skazano na tortury pewnego biedaka oskarżonego o kradzież zboża. Nieszczęśnik zmarł pozostawiając ciężarną żonę w chylącej się ze starości chałupinie, gdzie wkrótce przyszła na świat dziewczynka, której dano imię Bogumiła. Obie żyły w straszliwej nędzy stale głodując i marznąc, aż w końcu matka skazała się na śmierć głodową oddając swemu dziecku ostatnią okruszynę chleba. Mała sierota uciekła do lasu, gdzie żywiła się roślinami żyjąc wespół z leśnymi  zwierzętami bez kontaktu z ludźmi. Nie znając ich okrucieństwa, fałszu, chciwości i głupoty jej mała duszyczka pełna była wrażliwości i współczucia dla innych. Gdy podrosła postanowiła wrócić do rodzinnego miasta chcąc znaleźć przyjazną jej osobę i srodze się zawiodła: człowiek był człowiekowi wilkiem( skąd my to znamy?), a z każdej strony otaczała ją ludzka pogarda oraz szyderstwo. Obrzucano ją kamieniami i błotem, wyzywano od głupiej i obłąkanej. W końcu znalazła kobietę, która za miskę strawy zatrudniła ją do pasania gęsi. Spała z nimi w jednym pomieszczeniu, użalała się przed nimi na sierocą dolę, a ptaki zdawało się, że ją rozumiały i w zimne noce ogrzewały swymi piórami małe ciałko swej opiekunki. Pewnego dnia nieopatrznie pasła gęsi na Katowskiej Łące, co zobaczył pozbawiony serca i uczuć kat. Wpadł w złość i podbiegł chcąc ją wybatożyć, lecz dziewczynka uniosła nań swe czyste i ufne oczy, wskutek czego serce prześladowcy przez chwilę zatrzepotało niczym ptak, gdyż ujrzał w nich niespotykaną od lat dobroć. Kat przestraszył się mocy niewinności i oskarżył Bogumiłę o czary. Oczywiście wyrok mógł być tylko jeden: śmierć. Spragniona krwi tłuszcza odprowadziła swą ofiarę na Wzgórze Wisielców nie szczędząc wyzwisk i razów. W pewnym momencie dziewczynka spojrzała w górę i promiennie się uśmiechnęła na widok białoskrzydłych przyjaciół nadlatujących z pomocą. Ptaki rozpostarły skrzydła i uniosły ją na nich z tego strasznego miejsca. W tym samym momencie szubienice poczęły zamieniać się w drzewa obsypane różnokolorowymi listkami, a słońce spowiło to wszystko ciepłem swego zachodu. Oniemiały tłum stał z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami, a skruszony kat klęcząc płakał rzewnymi łzami, po raz pierwszy od wielu lat. Płakał tak przez całą noc, o świcie wypuścił z lochów ratusza stłoczonych w nich skazańców, a następnie podpalił budynek, którego nie tylko, że nie gaszono, to jeszcze do dzisiaj nie odbudowano. Kat wrócił na odmienioną górę i wykonał ostatni w tym miejscu wyrok wieszając się na najwyższym drzewie. Jego zwłoki zniknęły bez śladu i tylko czasami widać na Katowskiej Łące samotnego i smutnego gąsiora. Mówi się, że jesienią na Wzgórzu Wisielców z drzew opadają nie liście, tylko dusze straconych w tym miejscu ludzi, którzy w ten sposób są w końcu pogrzebani i odnajdują upragniony spokój.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.232. (Kopiowanie).JPG

Więcej legend związanych z Barlinkiem i okolicami można znaleźć w dwóch książkach autorstwa p. Romany Kaszczyc:„ Duchy z Puszczy rodem” i„ Gdy kruk był biały”.

Wokół rynku ustawiono ławeczki, a przed nimi wmurowano w bruk mosiężne tablice z odlewami stóp znanych aktorów.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.233. (Kopiowanie).JPG

Miasto było otoczone eliptycznym pierścieniem wysokich na 7 metrów murów z dwiema Bramami: Młyńską i Myśliborską oraz 27 basztami i czatowniami. Funkcjonowały również dwie furty wodne łączące gród z jeziorem: Wielka i Mała. Do XXI wieku zachował się 400-metrowy odcinek murów, z czego najokazalszy fragment, z detalami ich korony i pozostałością czatowni przetrwał u zbiegu ulic Chmielnej i Górnej. Tam też widać Psią Furtę, której przeznaczenia można się tylko domyślać( hau, hau!!)

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.234. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.235. (Kopiowanie).JPG

Bramę Młyńską rozebrano w 1825 r. i pamiątką po niej jest kamieniczka przy ul. Niepodległości 7 z wykuszową wieżyczką. Innym symbolicznym świadectwem dawnych umocnień jest tzw. Chiński Dom( ul. Jeziorna 3). Mieszkał w nim farmaceuta, który wrócił do rodzinnego Barlinka po wielu latach pobytu w… Chinach. W czasie jego nieobecności zburzono mury i zasypano fosy zmieniając wygląd miasta. Aptekarz postanowił wkomponować w bryłę budynku detale architektoniczne alegoryzujące różne elementy fortyfikacji i zawarł w niej zakodowany zapis systemu obronnego średniowiecznego Barlinka. Najbardziej widocznym jest wybiegający na wschód wykusz będący wierną, choć wielokrotnie pomniejszoną repliką Wielkiej Furty Wodnej stojącej w tym miejscu w latach 1363- 1817.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.237. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.238. (Kopiowanie).JPG

Wspomniany farmaceuta zafascynowany był nie tylko swoim miastem, ale również pochodzącą z Kraju Środka, najstarszą w dziejach ludzkości grą planszową o nazwie „ go”. Był w tym względzie podobny do najwybitniejszej osobowości Barlinka, czyli do Emanuela Laskera. Ten niezwykły człowiek urodził się 24 grudnia 1868 r. w rodzinie żydowskiego kantora, w domu przy ul. Chmielnej 7.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.239. (Kopiowanie).JPG

Był matematykiem i filozofem, ale przede wszystkim- nieprzerwanie przez 27 lat od roku 1894 do 1921- szachowym mistrzem świata, co jest rekordem niepobitym do dzisiaj. W 1888 r. młody Immanuel( gdyż takie imię otrzymał) rozpoczął studia matematyczne i filozoficzne na Uniwersytecie Berlińskim zarabiając na utrzymanie swoje i rodziców… grą w szachy. Pierwszy sukces przyszedł już rok później: wygrał turniej we Wrocławiu i tak zaczęła się jego wieloletnia kariera. Przez następnych pięć lat objechał Europę i USA zdobywając międzynarodową sławę, by wieczorem 26 maja 1894 r. zdobyć upragniony tytuł mistrza świata detronizując Wilhelma Steinitza. Sława i pieniądze nie przeszkodziły mu na drodze naukowej: po zakończeniu w 1899 studiów na uniwersytecie w Heidelbergu, w 1902 r. w Erlengen University obronił pracę doktorską z matematyki i filozofii. Zafascynowała go teoria względności ogłoszona przez Alberta Einsteina i swój pogląd na nią zawarł w dziele „ Filozofia nieskończoności”. Tak rozpoczęła się wieloletnia znajomość tych dwóch nieprzeciętnych umysłów. Ciekawy jest wstęp do biografii Laskera napisany przez niemieckiego fizyka: „ Jestem wdzięczny temu niestrudzonemu, niezależnemu i skromnemu człowiekowi za bogate dysputy, które mi podarował". Na marginesie: coraz więcej dowodów świadczy o tym, że słynne E= mc 2 posiada zupełnie innego autora…

http://www.daro.it.pl/albert_einstein.html

W 1927 r. wycofał się na wiele lat z aktywnego uczestnictwa w życiu szachowym poświęcając czas studiowaniu historii gier karcianych oraz grze„ go”, utrzymując się z gry w brydża. W 1935 r. zajął III miejsce w turnieju w Moskwie i tam zrezygnował z obywatelstwa niemieckiego, by przyjąć radzieckie. Tuż przed kolejnymi czystkami Stalina wyjechał w 1937 r. z żoną Martą Kohn do USA, gdzie zmarł cztery lata później 11 stycznia 1941 r. wypowiadając niedokończone zdanie: „ Szachowy król…”

Film o nim: http://www.youtube.com/watch?v=DC6IcAx4IAg

Jego wyjątkowość w historii szachów polegała nie tylko na tym, że przez 27 lat nieprzerwanie utrzymał tytuł mistrza świata; praktycznie przez 40 lat( od 1890 do 1936 r.) był aktywnym szachistą biorącym udział w każdym turnieju, na który został zaproszony( bez stawiania warunków finansowych). Jedynym graczem, którego obawiał się na tyle, żeby nie krzyżować z nim pionków był Polak Akiba Rubinstein. Cechą charakterystyczną gry Laskera było pojmowanie szachów jako walki dwóch umysłów, dwóch charakterów, dwóch idei i przeciwstawnych koncepcji. Zwykł mawiać:„  Nie uznaję obiektywnie przegranej partii. Jak długo przeciwnik mój może popełnić błąd, staram się to mu ułatwić i walczę... Nie staram się znaleźć obiektywnie najlepszego posunięcia. Wolę posunięcie najbardziej nieprzyjemne dla mego przeciwnika”. Jego dociekania o istocie walki na szachownicy, strategii i taktyce można śmiało uznać za pierwowzór późniejszej teorii gier. Stworzył pojęcie„ gry psychologicznej” polegającej na analitycznym rozpoznaniu osobowości przeciwnika, by następnie zastosować określoną taktykę gry polegającą na wyborze posunięć„ najmniej przyjemnych” dla strony przeciwnej. Tę zasadę wykorzystał m. in. w Petersburgu w 1914 r., gdzie grając przeciwko swemu późniejszemu następcy- Kubańczykowi Capablance wybrał wariant debiutowy uznawany za remisowy, przez co uśpił czujność przeciwnika.

Władze Barlinka uczciły swego najwybitniejszego mieszkańca,( który zawsze mówił, że nie jest Niemcem, ani Żydem, tylko Barlinaninem) w najlepszy z możliwych sposobów, czyli organizując Międzynarodowy Festiwal Szachowy Pamięci Emanuela Laskera. Z pewnością nie wezmę w nim udziału( za wysokie progi), ale może ktoś z Was się pokusi??? Zaintrygowała mnie natomiast wspomniana gra„ go”- jest dużo bardziej zawiła i trudna niż szachy, więc nie wiem, czy starczy mi życia do dogłębnego jej poznania, ale próbuję…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.240. (Kopiowanie).JPG

Z szachowego Olimpu wróćmy na Ziemię, a dokładniej mówiąc do Barlinka.

Jest to tak nieprawdopodobne miasteczko, że aby je dokładnie opisać musiałbym poświęcić mu wcale długą opowieść. Ograniczę się tylko do dwóch miejsc: pewnego jeziora i dziwnego młyna.

Największym i najpiękniejszym jest bez wątpienia Jezioro Barlineckie o powierzchni 272 ha z linią brzegową urozmaiconą licznymi zatoczkami, półwyspami oraz czterema wyspami: Nadziei, Łabędzią, Sowią i Zieloną. Urokowi dodają strome zbocza wzgórz otaczających akwen( momentami przypominające klify) oraz kąpielisko miejskie wybudowane w 1927 r. w niespotykanym na Pomorzu stylu alpejskim. Dane mi tam było skorzystać z gościny i muszę przyznać, że rzadko kiedy spałem w tak„ antykwarycznym” miejscu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.241. (Kopiowanie).JPG

Nie o nim jednak chcę napisać, lecz o leżącym w rozwidleniu dróg do Pełczyc i Żydowa małym, lecz  bardzo głębokim Jeziorze Chmielowym, zwanym Głębokim.

Związane są z nim dwie legendy. Oto pierwsza z nich:

dawno, dawno temu w miejscu dzisiejszego jeziora stała Góra Chmielowa, na której szczycie wznosił się potężny zamek będący siedzibą okrutnego rycerza von Voss. Mówiono, że podpisał pakt z diabłem i dlatego nikt nie mógł go pokonać, ani uwięzić za liczne zbrodnie- był bowiem rozbójnikiem. Pewnego dnia przebrała się miarka i szatan wezwał go do siebie. A że zwykł czynić to w bardzo dramatyczny sposób, więc i tu zastosował stały scenariusz w postaci straszliwej burzy z piorunami zwieńczonej popisowym numerem, czyli zapadnięciem się całej góry wraz z dobytkiem materialnym i inwentarzem( ledwo) żywym ze strachu- tu w postaci wspomnianego wyżej łotrzyka i jego kompanów. Jako, że stacja docelowa, czyli piekło znajduje się dość głęboko pod powierzchnią Ziemi,( a tam właśnie wyekspediowana została cała nieruchomość) nic dziwnego zatem, że powstałe w tym miejscu jezioro jest według niektórych znawców bezdenne. Na przybrzeżnym kamieniu siada raz do roku była garderobiana von Voss’a( obecnie występująca pod postacią nimfy wodnej) i głośno narzeka na swój los. Wystarczy pół roku wcześniej, w noc sylwestrową  przebiec z Rynku nad jezioro, aby ukoić jej żal i w ramach swoistej „ premii” ujrzeć duchy pląsające z rusałkami. Jest tylko jeden „ haczyk"( jak w każdej promocji): należy ten dość długi dystans pokonać między pierwszym, a dwunastym uderzeniem kościelnego zegara.

Druga przypowieść ma wiele wspólnego z właśnie przytoczoną, zwłaszcza w temacie Wielkiego Finału. Ale po kolei:

dawno, dawno temu na wysokiej górze pod Barlinkiem wznosił się żeński klasztor, w którym mieszkały młode, wielce urodziwe, acz nadzwyczaj samotne mniszki. Do ich obowiązków należała m. in. uprawa chmielu wspaniale rosnącego na zboczach wzgórza i warzenie piwa. Wszystko odbywało się według ustalonych przez naczalstwo zasad do chwili, gdy zmarła stara przeorysza pilnująca srogich reguł i cnoty panien. Po jej śmierci klasztor zaczęli odwiedzać zakonnicy z pobliskiego opactwa. Pewnego razu, jako, że droga była długa i męcząca, a zmrok nadchodził nadspodziewanie szybko srodze utrudzeni podróżni zostali na noc. Przed spać pójściem, miast grzecznie odmówić paciorki powabne gospodynie uraczyły ich sutą kolacją obficie podlewaną pysznym piwem własnego wyrobu. Efekt mógł być tylko jeden, zawarty w krótkim powiedzeniu: „ wodka, wodka, małodka”. Poranny kac alkoholowy przegnano tzw. klinem, moralny zaś- spowiedzią i rozgrzeszeniem. Oba leki zadziałały bezboleśnie, a przy tym skutecznie, więc zainteresowane strony nad zwyczaj ochoczo kontynuowały tę drogę rozwoju. Wieść o gościnnych siostrzyczkach rozniosła się wśród okolicznych samców lotem błyskawicy i rozochocone mniszki nie mogły już więcej narzekać na brak- hmmm- powiedzmy- hmmm- zainteresowania. Najzamożniejsi „ pielgrzymi” w dowód uznania dla szczytowych osiągnięć swych wybranek na niwie Ars Amandi obdarowywali je kosztownościami, łąkami, polami uprawnymi, jeziorami itd. W pewnym momencie tzw. „ Góra” nie zdzierżyła tej jawnej poruty i wśród typowych dla takiej sytuacji piorunów, ulewy, tudzież niespotykanych za dnia ciemności ognisko rozpusty i moralnego zepsucia zapadło się pod ziemię z efektem jak powyżej. Tu również pojawia się piękna rusałka płacząca na kamieniu- jest to jedyna porządna mniszka rozpaczająca nie wiadomo, czy z powodu swego i koleżanek losu, czy też z racji nie wykorzystanej ongiś okazji ulżenia uciśnionej cnocie…

Jestem bardzo ciekaw, czy twórca tej wersji czytał „ Dekamerona” Boccaccia, czy też było na odwrót i to właśnie genialny Włoch napisał swoją arcymądrą przypowieść p. t. „ Wilk w owczarni” po zapoznaniu się z Barlinecką legendą. Sądzę jednak, że zarówno pracodawczynie Masetto z Lamperecchio, jak i ich koleżanki z Jeziora Chmielowego prezentują wielce uniwersalną, a wieczną prawdę objawioną w słowach otwierających przypowieść o „wilku”: „  Żyje na świecie wiele kobiet i mężczyzn tak głupich, iż pochopnie wierzą, że skoro się młodą dziewczynę w białą zasłonę ubierze i habit czarny na nią narzuci, zaraz ona kobietą być przestaje i od chuci swoich cielesnych jest uwolniona, tak jakby z wejściem do klasztoru w kamień twardy przemieniła się. Jeśli usłyszą coś, co przeciwne jest ich wierze, wzburzają się tak, jakby to było wielkim grzechem przeciwko przyrodzeniu. Oczywista ludzie ci nie chcą pomyśleć i osądzić po samych sobie, chociaż mogąc czynić, co tylko zechcą, nie są zdolni nasycić swych pragnień, ani też nie biorą pod uwagę, jaki niebezpieczny wpływ próżnowanie i samotność sprawują. Z drugiej strony są i tacy, którzy sądzą, że siekiera, łopata, grube potrawy i ciężka praca przytępiają u kmieci żądze przyrodzone i niedołężnymi na umyśle i dowcipie ich czynią.”

I niechaj będzie to morałem tej opowieści.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.242. (Kopiowanie).JPG

Nie oddalimy się zbytnio od spraw związanych z uprawą ziemi przechodząc do ostatniego punktu niniejszej wyprawy, oddalonego od miasteczka o ok. dwa kilometry. Miejsce jest mocno urokliwe, aczkolwiek nie opisane przez żadną legendę. Ograniczę się do kilku faktów zaczerpniętych ze wspaniałej książki,( którą czyta się niczym niezły kryminał  a właściwie coś w rodzaju political- fiction) p.t. „ Gdzie papier czerpano” autorstwa p. Kazimierza Hoffmanna- wielkiego miłośnika Barlinka. Mowa jest w niej m. in. o fascynującej historii Młyna- Papierni, w którym w latach 1733- 1860 wytwarzano papier słynny w Brandenburgii i całej Europie. Eksportowano go nawet na dwór króla szwedzkiego! Twórca manufaktury zwał się był Elias Meissner i po wieloletnich walkach z Radą Miasta osiągnął w końcu niebywały sukces. Gnębiony w małpio- złośliwy sposób musiał nawet wybudować próg wodny na rzece Rausz, od którego specjalnym systemem rur kierowano czystą wodę do wytwórni. W 1827 r. potomkowie Eliasa sprzedali budynek fabrykantowi Getchmanowi, który go rozbudował tworząc młyn mączny-największy zakład przemysłowy Barlinka, zatrudniający 70 osób, gdzie zamontowano pierwszą w mieście maszynę parową. Do obecnych czasów zachowała się w podziemiach turbina wodna wytwarzająca swego czasu prąd o mocy 44 kW. Produkcja mąki trwała do 1972 r. i później obiekt stał opuszczony do lat 80- tych XX wieku, kiedy to zaopiekował się nim Instytut Architektury Politechniki Szczecińskiej. Bardzo mili i gościnni studenci oprowadzili mnie po swym królestwie, za co jestem im bardzo wdzięczny, aczkolwiek me stare kości i stawy( o sercu nie wspominając) mocno odczuły podróż od piwnic po strych. Jednak warto było! Jeszcze dzisiaj, gdy tylko przypomnę sobie cuda, które tam ujrzałem rozglądam się nieco nerwowo w poszukiwaniu znajomego kardiologa- tak żywo bije serce. Aby jeszcze mocniej Was zaintrygować wymienię nazwy kilku maszyn stojących niezmiennie od wielu lat na swoich miejscach( a nie- w bezdusznych salach muzealnych): wialnie, mlewniki, szczotkarki czy gniotowniki. Zachowała się ręcznie obsługiwana winda łącząca cztery kondygnacje oraz automatyczna waga do odmierzania mąki do woreczków.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.245. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.246. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.248. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.250. (Kopiowanie).JPG

O Barlinku, jego historii, legendach i pięknie można długo pisać: o fabryce pługów Edwarda Schwartza, garbarniach i szewcach będących przez wiele lat chlubą miasta, Górze Wisielców, Cebulowym Pałacyku, 53 równoleżniku, Krowim Moście i legendach prawiących o Koboldach, czy Rycerzu bez głowy, ale- jak obiecałem- kończę już ograniczając się tylko do kilku zdjęć:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.251. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.252. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.254. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.255. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.256. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.257. (Kopiowanie).jpg

Czas na epilog.

Nie znalazłem polskiego Carcassonne, ale jego poszukiwania i tak były tylko pretekstem do poznania kolejnego fragmentu naszej pięknej Ojczyzny. Mam nadzieję, że podążycie moim śladem i- tak, jak ja- ulegniecie urokowi opisanych przeze mnie okolic.

Post Scriptum: jeśli zostałbym przyparty do muru i zażądano by ode mnie„ określenia się”, które miasto zajęło pierwsze miejsce w wyścigu o tytułowe miano bez wahania wskazałbym Moryń. Gdybym mógł, to właśnie tam osiadłbym na przysłowiowe stare lata, ale mam jeszcze dużo czasu( życie zaczyna się dopiero po pięćdziesiątce!!)

I tym optymistycznym akcentem kończę pozdrawiając wszystkich tradycyjnym„ Do zobaczenia na trasie!”

Na koniec kilka fotograficznych zapisków z podróży:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.258. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.259. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.261. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.262. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.263. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.265. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/W_poszukiwaniu_polskiego_Carcassonne/F.260. (Kopiowanie).JPG

Konrad Bies Dobrzyński

VENI, VIDI, DESCRIPSI

2011/ 2012