Imaginacja.
Do napisania poniższego tekstu skłoniła mnie przedświąteczna wizyta w jednej z Trójmiejskich księgarni. Jestem marnym czytelnikiem, gdyż 80% moich lektur stanowią tzw. książki podróżnicze, przewodniki, a nawet… mapy( po tych ostatnich poruszam się za pomocą palca i wyobraźni). We wspomnianej wyżej księgarni ujrzałem olbrzymie ilości książek sygnowanych nazwiskami dwóch podróżniczek, w tym nawet podręczników do nauki wielu języków obcych. Zaiste nieprawdopodobne są możliwości kobiecego ciała i umysłu: tylko dzielna niewiasta może JEDNOCZEŚNIE podróżować po całym świecie, opisywać to później w pięknie wydanych książkach( ze zdjęciami autorek), „ przy okazji” zajść w ciążę, urodzić i wychować dzieci poznając w tym czasie języki obce na tyle dobrze, aby móc uczyć innych. Maria Curie- Skłodowska to przy nich pikuś! Z pewnością już niedługo po wejściu do punktu sprzedaży książek poczuję się niczym w czasach siermiężnej komuny, kiedy to na półkach królowały nieśmiertelne Dzieła Wybrane nieśmiertelnego oczywiście towarzysza Lenina- puste miejsca po tych wiekopomnych dziełach zajmą produkcje obu naszych rodaczek. Kudy do nich takim detalistom literackim jak na przykład p. Miłosz, Żeromski, czy inny Joyce z ich nielicznymi przykładami twórczości? Tak" na marginesie”: z każdej strony jestem atakowany przykładami nowo-mowy natrętnie lansowanej przez bardzo waleczne feministki: śmieszą mnie różne sędziny, stomatolożki, psycholożki, egiptolożki itp. Już nie wiem, jak brzmi poprawne określenie białogłów parających się literaturą: literatki? Słowo to przypomina mi czasy chmurnej( acz odległej) młodości, kiedy to wódkę pijało się właśnie z literatek. To jak teraz mam do takiej pani powiedzieć: „ Może napijemy się z literatki dobrze zmrożonej Starki?” Przeca dostanę w pysk i jeszcze usłyszę, żem męską, szowinistyczną świnią? I na nic tłumaczenie, że wyraz świnia jest rodzaju żeńskiego?
Wróćmy jednak do ad rema, że zacytuję pewną bardzo zintelektualizowaną damę…
W Internecie widzę często tytuły opisów wypraw naszych( przepraszam za słowo) celebrytek i celebrytów, które/ którzy porzucają wygody i blaski ich życia codziennego, by- cyt.: „odnaleźć samą/ samego siebie” w dzikich ostępach tropikalnej puszczy Amazońskiej, ew. stepów Kazachstanu.
Wszystkim wspomnianym wyżej dzielnym nadzwyczaj podróżniczkom i podróżnikom dedykuję poniższą relację znalezioną w butelce odnalezionej w trzewiach rekina żarłacza( wraz z cudownie ocalałym aparatem fotograficznym).
Środa.
Byłam dzisiaj na bussines- lunchu ze swoim Chief Menagerem Tomem. W czasie przystawki( mus z gęsi z galaretką z czerwonego wina i żurawiny w cieście francuskim) prowadziliśmy typowe korporacyjne bla, bla, bla.
Sam lunch był całkiem niezły(lekko opiekany tuńczyk z kruszonym pieprzem podany z sałatką
z chrupiących warzyw, sosem z imbiru i mango oraz z awokado z kolendrą, domowe ravioli z pieczoną cielęciną podane z sosem masłowym z rozmarynem, płatkami parmezanu i rukolą, pieczony udziec z nowozelandzkiej jagnięciny podany z ziemniakami puree z niedźwiedzim czosnkiem i warzywną peperonatą( w sosie do tuńczyka wyczuwało się zbyt silną nutkę imbiru).
Czekając na deser( torcik z musem kawowym z serem mascarpone i sercem z owoców jagodowych podane z sosem z gorzkiej czekolady) zaczęliśmy mówić trochę o sobie. Zaskoczenie! Tom też czuje się wypalony i szuka odskoczni od codzienności. Za dwa tygodnie spotykamy się w Jabłku i każde z nas przedstawi po dwie propozycje wyjazdowe.
Lecę do Netu poszukać inspiracji.
Sobota.
Kocham Nowy York! Przyleciałam wczoraj z paskudnego Londynu. Dzisiaj rano shopping time, później lunch z Tomem. Jest cudowny! Na cały miesiąc porzucamy cywilizację, by w trampkachm i z plecakiem ruszyć w dzicz! Nie mogę się doczekać- to za trzy tygodnie!
Piątek.
Znalazłam swój stary plecak z czasów studenckich, z którym podróżowałam ze swoją paczką po Europie. Aż mi się w oku łezka zakręciła, jak przypomniałam sobie te stare czasy!


Niedziela.
Boże, jak dawno nie leciałam inaczej, niż bussines klasą! W dodatku samolot nie należał do moich ukochanych British Airways, więc… Dobra- sama tego chciałam- będę twarda!
fot.3,



W trakcie lotu poznaliśmy cały team. To chyba jakaś wyprawa naukowa, bo jest sporo” jajogłowych”. Z Polski są trzy grupy:
kilkoro etnografów, którzy na miejscu zajmą się tamtejszymi obyczajami, tańcami itp.

Kilku polskich religioznawców. Tacy jacyś zamknięci w sobie, cisi, coś tam do siebie szepczą po kątach i targają ze sobą masę grubych książek. Z nimi na pewno nie będziemy balować wieczorami, hi, hi!


.jpg)
No i jeszcze pewien nieprawdopodobnie skromny człowiek o tak wysokiej kulturze osobistej, erudycji oraz- co muszę jeszcze raz podkreślić- tak niespotykanej obecnie skromności, że nas wszystkich tym zawstydził. I ten jego wysublimowany, najwyższych lotów język polski! Niewielu jest obecnie Polaków mówiących tak pięknym językiem ojczystym!! A jest „ tylko” elektrykiem. Podejrzewam, że ma się rozejrzeć za możliwościami wejścia naszych koncernów elektrycznych na tamtejszy rynek. Swoje imię powiedział tak cichutko, że nie dosłyszałam: Bolesław? Jutro poproszę go, aby przełamał tę swoją nieśmiałość, abym wiedziała, jak mam do niego mówić. Mam tylko nadzieję, że go nie” przepłoszę”.



Z” mojego” ukochanego Zjednoczonego Królestwa jest Ela- starsza pani, szefowa ichniego instytutu kynologicznego. O psach może mówić godzinami, co mnie cieszy, bo nigdy dość szlifowania PRAWDZIWEGO języka angielskiego. Od razu na wstępie zaznaczyła, że absolutnie nie interesuje ją polityka i nie chce o tym dyskutować. I dobrze.

Nie mogło zabraknąć i Amerykanów. Jeden z nich jest chyba na ciągłym haju, bo wciąż coś mamrocze o niebieskich, zamszowych butach. Kto w takich teraz chodzi? Skąd on jest?! Z Ohio?!

Drugi jest murzynem. Oj, sorry- Afroamerykaninem. Jak większość z nich ma fioła na temat międzynarodowego pokoju, idei rozbrojenia, miłości między ludźmi na całym świecie itp., itd. Gada tylko o tym niczym jakiś oszołom. Ale jest całkiem przystojny…



Jest z nim dwóch dziwaków nie odstępujących go na krok. Chyba są motocyklistami, bo ciągle mają na głowach… kaski. Poważnie! I to takie dziwne- może to taka ich amerykańska moda? Imiona też niespotykane, jakby rodzice nadali im je na ostrym haju: Vader i Predator.


Zapomniałabym o jeszcze jednym dziwaku ubranym jak kowboj. Ci Amerykanie, to rzeczywiście dziwadła!

Najbardziej jednak zadziwił mnie Władymir z Moskwy. Nieduży taki, lekko łysiejący, skromniutki, z ciepłymi, marzycielskimi oczami, ale- tak, jak murzyn ze Stanów totalnie powalony w kwestii światowego pokoju, praw człowieka itd. Czekałam tylko, kiedy zacznie majaczyć „ na starą modłę”, że wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi i… doczekałam się! Poważnie! Ela nie odstępuje go na krok od chwili, gdy pokazał jej fotkę swojego psa.


Z kobitek jest jeszcze nasza rodaczka, obecnie mieszkająca w Berlinie o imieniu Angela. Jak się dowiedziała, że na pokładzie samolotu są Polacy, to porzuciła swoją ekipę i ciągle siedziała z nami. Przez cały czas bajała o odwiecznej miłości między naszymi narodami, jakby w szkole uciekała z każdej lekcji historii. Tak na marginesie, to Niemiaszki chcą chyba poić biednych tubylców swoim piwem i wciskać im kit o energii odnawialnej, wiatrakach, kolektorach słonecznych itp. Takie ich narodowe hobby( obok Drang nach Osten, oczywiście!)



Jest też ekipa ornitologów. Pewnie będą latać po krzakach i drzewach fotografując ptaki itd. Nie wiem wprawdzie, czy w tych strojach, w których lecą samolotem uda im się to zadanie, ale pewnie się przebiorą?



Wtorek.
Wczoraj wylądowaliśmy waląc kołami podwozia z siłą godną jakiegoś kafara- cud, że samolot się nie rozpadł na milion kawałków! Lotnisko- jedna wielka katastrofa. Jakieś blaszane baraki, co przy temperaturze powietrza w granicach 30°C w cieniu, wilgotności równej 100% i braku klimatyzacji( !!) było przeżyciem dość ekstremalnym.


Po bałaganie związanym z paszportami, wizami, bagażami itd. pognano nas pieszo(!!) do stojących na płycie samolotów lokalnych linii lotniczych. Były to… kukuruźniki!! Większość z nas lekko zbladła, tylko Władymir nie mrugnął nawet okiem. Widocznie u nich te muzealne artefakty awioniki są nadal w użyciu.

Upakowano nas w sześciu maszynach. Nasza w trakcie lotu charczała, pluła paliwem z silnika, który w pewnym momencie przestał pracować na kilka( denerwujących, przyznaję) minut. Mieliśmy szczęście w nieszczęściu: stery przejął Władymir i od razu wszystko było OK. Jakiż z niego mężczyzna pełen niespodzianek! Tłoczyliśmy się na twardych, metalowych ławkach biegnących wzdłuż kadłuba, a w oczy sypały się kawałki starego, łuszczącego się lakieru. Jednym słowem- dramat! I tak przez całe dwie godziny.


.jpg)

Teraz czekał nas nocleg w” hotelu” przy” lotnisku”, czyli w… kontenerach przerobionych na pokoje. Jedna łazienka( na zewnątrz) na jeden kontener, bez prysznica, tylko z klozetka i zardzewiała umywalka.



.jpg)
.jpg)
Poszłam na kolację lekko spryskawszy się zimną wodą. Dostałam butelkę ciepłej wody i suchy prowiant. Tak” objedzona” poszłam spać.

Środa.
Jak było do przewidzenia jestem cała pogryziona przez jakieś insekty! Mogę mówić o dużym szczęściu, bo u Eli( tej starej Angielki) był w” pokoju” sublokator w postaci wielkiego węża. Tubylcy wynieśli go jakby nic się nie stało.

Piątek.
Pół godziny po” śniadaniu” przesiedliśmy się do samochodów. Mój Boże! Napisałam” samochodów”? Ich pierwszymi właścicielami byli chyba Ewa i Adam! Takich szrotów to nawet w Pakistanie nie widziałam: o ile tam głównym budulcem były liczne lampki, to tutaj była to rdza. Rozruch" na pych”, zamiast hamulców„ spowalniacze”, drzwi albo samootwierające się na zakrętach, albo zatrzaśnięte „ na głucho”, a do środka można wejść tylko przez klapę bagażnika. I tak ruszyliśmy w drogę liczącą sobie- bagatela- 450 km bezdroży wiodących przez odludzia. Wszyscy postanowiliśmy, że nie zostawimy w potrzebie żadnego zespołu, nawet za cenę przedłużenia czasu przejazdu do kilku dni. Powiem tak: w Europie bylibyśmy u celu po kilku godzinach; tutaj dopiero po dwóch dniach. Na szlaku zostały cztery pojazdy, ale dotarły wszystkie załogi.













Przed następnym etapem mogliśmy nabrać sił w tubylczej wsi. Pełna egzotyka: chaty kryte liśćmi bambusowymi, hamaki, węzeł higieniczny w postaci zamulonej rzeki. Jedzenie na liściach palmowych itp. Zaskoczył mnie brak pcheł i pluskiew. Jutro ruszamy dalej.

.jpg)


Sobota.
Dzisiaj płyniemy rzeką. Pirogi wydrążone z pni, wiosła w dłonie, suchy prowiant na dwa dni, hamaki i do przodu! Ze względu na to, że” nasze” plemię jest od kilku tygodni na ścieżce wojennej z sąsiadami dostajemy dwie pirogi ochrony złożonej z groźnie wyglądających wojowników. Pozostaje nam mieć nadzieję, że ich przeciwnicy też są uzbrojeni tylko w łuki i dzidy. Władymir powiedział z przekąsem i po cichu, że wystarczyłby mały oddział niezwyciężonej Armii Czerwonej, a cała puszcza byłaby ich. Niby taki gołąbek pokoju z niego, ale gdzieś w głębi sowieckiej duszy drzemie czujny czekista… Acha: znowu nas zaskoczył i wiosłował niczym tubylec bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia!




.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Poniedziałek.
Zmordowani, ale szczęśliwi dopłynęliśmy do kolejnej wioski. Wszyscy jesteśmy wdzięczni organizatorom za umożliwienie nam tak bezpośredniego kontaktu z dziką( i to jak dziką!!) przyrodą. Te miliony ptaków oraz motyli!!! Coś nieprawdopodobnego!! Teraz jeden nocleg w chatach i start do ostatniego etapu. Chyba nie zasnę myśląc, jak go pokonamy? Pieszo?
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Wtorek.
Niewiele się pomyliłam: dostaliśmy rowery i riksze! Władymir niczym angielski gentelman zaproponował Eli, że ją zawiezie. Nie sądziłam, że” zimna” Angielka aż tak się ucieszy.


.jpg)




Środa.
Finałowa wioska ukazała nam się nagle i nic dziwnego, gdyż była praktycznie zatopiona w otaczającej ją, a nawet wrastającej w nią puszczy. Zastanawialiśmy się wszyscy, jakim cudem organizatorzy wyprawy ją odkryli?



Powitały nas wojowniczki( !!) ubrane tylko w liście i trawy, co panom oczywiście bardzo odpowiadało( co za obrzydliwe samce!) Były" tańce" w ich wykonaniu: gubiły rytm skacząc jak małpy i tak zresztą wyglądały na tych swoich krzywych, brudnych, owłosionych( !!) nogach o grubych, pękających od nadmiaru cellulitu udach. Wały tłuszczu na brzuchach falowały im we wszystkich kierunkach, zaś wątpliwej przyjemności zapach potu docierał chyba aż nad odległą Europę!! A zęby?? Mój dentysta zarobiłby tu na kolejnego mercedesa, hi, hi!! Ta obrzydliwa Stefa z Działu Marketingu w naszej firmie wygląda chyba lepiej!
Mowę powitalną wygłosił ich baaardzo MĘSKI wódz( co za CIACHO!!! MNIAM, MNIAM, MNIAM!!!!!) Władymir wystąpił w roli tłumacza.
Ważny dopisek: Stefa jest jednak brzydsza! Wredna małpa w niemodnej garsonce i przydeptanych butach!
.jpg)


[
Mamy teraz kilka dni wypoczynku, który niektórzy będą spędzać na kontaktach z tubylcami i sobą:




muzykowaniu:

.jpg)
kucharzeniu i jedzeniu:
.jpg)
.jpg)
.jpg)


imprezowaniu w gronie przyjaciół:












.jpg)



wędkowaniu, spacerach i kąpieli w rzece:



.jpg)
Tu kończy się relacja, ale dzięki odkryciu, o którym napisałem na wstępie możemy sami dopisać zakończenie. Ograniczę się tylko do ostatnich zdjęć:
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Wszystkim życzę w Nowym Roku 2014 wspaniałych podróży, spełnienia wszelkich marzeń oraz wystarczająco dużo finansów na ich realizację. Mam też nadzieję, że nie zabraknie Wam poczucia humoru:)
P.S. Wiadomość z Netu z dnia 31. 03 2014 r. Widocznie Władymir przeczytał mój artykulik:)): http://nt.interia.pl/raport-wojna-przyszlosci/wiadomosci/news-il-96-300pu-zloty-air-force-one-putina,nId,1399579#utm_source=sg&utm_medium=referral&utm_campaign=test_a_technologies_1_position
